Tytuł - The Crowd
Tytuł polski - Człowiek z tłumu
Reżyseria - King Vidor
Premiera - 18 lutego 1928
Kraj - Stany Zjednoczone
Gatunek - Melodramat
Długość - 104 minuty
Vidor powoli staje się jednym z moich ulubionych reżyserów. Mam za sobą świetną Wielką Paradę, a teraz i Człowieka z tłumu. Film jeszcze bardziej przypadł mi do gustu, ale po kolei.
Historia życia Johna Simsa (James Murray), który jako jeden z siedmiu milionów nowojorczyków marzy o byciu kimś wielkim. Przybywając do miasta pełen nadziei szybko styka się z prozą życia. I choć ma nudną pracę, to nie poddaje się łatwo i uczy się nocami. Znajomy, Bert (Bert Roach), wyciąga go jednak na wieczór, gdzie poznaje Mary (Eleonor Boardman), z którą bierze ślub. Początek ich małżeństwa jest cudowny - spędzają miesiąc miodowy nad wodospadem Niagara, mówią sobie czułe słówka i osiągają pełnię szczęścia. Dosyć szybko jednak zaczynają się męczyć wzajemnym, nudnym życiem. Johnny nie dogaduje się z rodziną Mary, a poza tym staje się zrzędliwy i zrezygnowany. Ciągłe kłótnie kończy jednak informacja o ciąży Mary. John obiecuje się zmienić, lecz dosyć szybko ich relacje znowu ulegają pogorszeniu. W między czasie rodzi się drugie dziecko, a bohater dostaje 8 dolarów podwyżki. Mary zdaje się być zmęczona ciągłą pracą w domu i opieką nad dziećmi oraz ambicjami Johna, który nieustannie opowiada o tym, że sytuacja im się poprawi, gdy tylko do czegoś dojdzie. Wtedy następuje drastyczny zwrot w ich życiu - córka zostaje potrącona przez samochód i ginie. John nie może sobie z tym poradzić i rzuca pracę. Sytuacja rodziny coraz bardziej się pogarsza, wyprowadzają się z obecnego lokum i zamieszkują na brzydkich przedmieściach. John chwyta się różnych zajęć, ale w żadnym nie może się odnaleźć i staje się etatowym bezrobotnym, co nie podoba się rodzinie Mary i jej samej. Stawiają mu ultimatum - jeżeli nie znajdzie pracy, to żona odejdzie. Zrezygnowanego Johna inspiruje jego syn, który "chce być taki, jak on" i ciągle w niego wierzy. Bohater znajduje pracę jako żonglujący błazen reklamujący restaurację. Gdy mówi o tym Mary i pokazuje jej bilety do kina, ona daje mu jeszcze jedną szansę i tak oto kończy się film. Śmiechem bohaterów pośród tłumu widzów w kinie. Po trudach i z nadzieją.
Bardzo spodobał mi się ten film. Historia zdaje się być banalna, ale przedstawiona jest w bardzo przekonujący sposób, do tego dochodzą "filozoficzne" napisy o istocie tłumu i relacjach społecznych. Historia doprawiona jest wieloma zabawnymi momentami, jeżeli widzieliście Wielką paradę tego reżysera, to tutaj jest podobnie. King Vidor ma specyficzny styl łączenia humoru z ciężkimi, dramatycznymi wydarzeniami. Ponadczasowy wydźwięk historii, najwyższa jakość od strony technicznej i specyficzny klimat produkcji sprawia, że jest ona lekturą obowiązkową dla każdego fana niemego kina.
Moja ocena 4/5
UWAGA! UWAGA! Przygotowałem polskie napisy do The Crowd:
http://www.uploader.pl/?d=4DC54E342
Nie ma za co.
sobota, 7 maja 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jest za co! Nie wszyscy władają językiem Shakespeare'a.
OdpowiedzUsuńWięc - DZIĘX.