Tytuł - The Crowd
Tytuł polski - Człowiek z tłumu
Reżyseria - King Vidor
Premiera - 18 lutego 1928
Kraj - Stany Zjednoczone
Gatunek - Melodramat
Długość - 104 minuty
Vidor powoli staje się jednym z moich ulubionych reżyserów. Mam za sobą świetną Wielką Paradę, a teraz i Człowieka z tłumu. Film jeszcze bardziej przypadł mi do gustu, ale po kolei.
Historia życia Johna Simsa (James Murray), który jako jeden z siedmiu milionów nowojorczyków marzy o byciu kimś wielkim. Przybywając do miasta pełen nadziei szybko styka się z prozą życia. I choć ma nudną pracę, to nie poddaje się łatwo i uczy się nocami. Znajomy, Bert (Bert Roach), wyciąga go jednak na wieczór, gdzie poznaje Mary (Eleonor Boardman), z którą bierze ślub. Początek ich małżeństwa jest cudowny - spędzają miesiąc miodowy nad wodospadem Niagara, mówią sobie czułe słówka i osiągają pełnię szczęścia. Dosyć szybko jednak zaczynają się męczyć wzajemnym, nudnym życiem. Johnny nie dogaduje się z rodziną Mary, a poza tym staje się zrzędliwy i zrezygnowany. Ciągłe kłótnie kończy jednak informacja o ciąży Mary. John obiecuje się zmienić, lecz dosyć szybko ich relacje znowu ulegają pogorszeniu. W między czasie rodzi się drugie dziecko, a bohater dostaje 8 dolarów podwyżki. Mary zdaje się być zmęczona ciągłą pracą w domu i opieką nad dziećmi oraz ambicjami Johna, który nieustannie opowiada o tym, że sytuacja im się poprawi, gdy tylko do czegoś dojdzie. Wtedy następuje drastyczny zwrot w ich życiu - córka zostaje potrącona przez samochód i ginie. John nie może sobie z tym poradzić i rzuca pracę. Sytuacja rodziny coraz bardziej się pogarsza, wyprowadzają się z obecnego lokum i zamieszkują na brzydkich przedmieściach. John chwyta się różnych zajęć, ale w żadnym nie może się odnaleźć i staje się etatowym bezrobotnym, co nie podoba się rodzinie Mary i jej samej. Stawiają mu ultimatum - jeżeli nie znajdzie pracy, to żona odejdzie. Zrezygnowanego Johna inspiruje jego syn, który "chce być taki, jak on" i ciągle w niego wierzy. Bohater znajduje pracę jako żonglujący błazen reklamujący restaurację. Gdy mówi o tym Mary i pokazuje jej bilety do kina, ona daje mu jeszcze jedną szansę i tak oto kończy się film. Śmiechem bohaterów pośród tłumu widzów w kinie. Po trudach i z nadzieją.
Bardzo spodobał mi się ten film. Historia zdaje się być banalna, ale przedstawiona jest w bardzo przekonujący sposób, do tego dochodzą "filozoficzne" napisy o istocie tłumu i relacjach społecznych. Historia doprawiona jest wieloma zabawnymi momentami, jeżeli widzieliście Wielką paradę tego reżysera, to tutaj jest podobnie. King Vidor ma specyficzny styl łączenia humoru z ciężkimi, dramatycznymi wydarzeniami. Ponadczasowy wydźwięk historii, najwyższa jakość od strony technicznej i specyficzny klimat produkcji sprawia, że jest ona lekturą obowiązkową dla każdego fana niemego kina.
Moja ocena 4/5
UWAGA! UWAGA! Przygotowałem polskie napisy do The Crowd:
http://www.uploader.pl/?d=4DC54E342
Nie ma za co.
sobota, 7 maja 2011
piątek, 6 maja 2011
1922 Dr. Mabuse, der Spieler - Ein Bild der Zeit (Doktor Mabuse)
Tytuł - 1922 Dr. Mabuse, der Spieler - Ein Bild der Zeit
Tytuł polski - Doktor Mabuse
Reżyseria - Fritz Lang
Premiera - 27 kwietnia 1922
Kraj - Niemcy
Gatunek - Kryminał, thriller
Długość - 297 minut
Fritz Lang nakręcił chyba najwięcej niemych filmów, które przeniknęły do świadomości ludzi jako "arcydzieła". Jego najgłośniejsze nieme filmy, czyli Metropolis, dwie części Nibelungów, Zmęczona śmierć czy omawiany tutaj Doktor Mabuse mają w sobie coś tajemniczego, majestatycznego i hipnotyzującego. Ta niebywała atmosfera jego obrazów pozadźwiękowych sprawia, że mimo iż filmy mają już po 80 lat na karku, to nadal można je oglądać z przyjemnością i autentycznym zainteresowaniem. Niemiecki ekspresjonizm nie był więc tylko zjawiskiem, nurtem, który z czasem się zdezaktualizował - on nadal zadziwia, nadal pochłania!
Skupmy się jednak na Doktorze Mabuse, a więc filmie nakręconym tuż po wspaniałej Zmęczonej śmierci. Opowieść składa się z dwóch części - każda po dwie godzinki. Rzecz traktuje o śledztwie prokuratora Wencka, który chce dorwać geniusza zbrodni - Doktora Mabuse. Prawdopodobnie najgroźniejszy przestępca świata prócz wielkiej inteligencji posiada dar hipnozy czy może raczej kontroli nad umysłami, co wykorzystuje w grze w karty. Zdezorientowane ofiary rezygnują z gry, choć mają świetne karty. Mabuse nie działa sam, ma wokół siebie zgraję mętów najgorszego typu, którzy wiernie mu służą. Pościg Wencka za doktorem nabiera tempa z każdą minutą i prowadzi do nieuchronnego końca.
Film toczy się dosyć powolnie, jest dużo dialogów, długich scen, z których pozornie nic nie wynika, a gdy dochodzi do jakichś akcji, to kończą się one błyskawicznie. Właściwie tylko właśnie te sceny sensacyjne się dosyć mocno zestarzały. Finalny pościg samochodowy wygląda raczej zabawnie. Pojazdy jadą chyba z 5 kilometrów na godzinę, co nieszczególnie buduje napięcie. Znacznie ciekawsze są relacje interpersonalne zaprezentowane w filmie. Piękna, ekspresjonistyczna robota. Gęstniejący klimat i przerażający Mabuse to główne atuty filmu. Na uwagę zasługuje też wiele pomysłowych scen - szaleństwo Mabuse cudownie zaaranżowane, a do tego spektakularne efekty - duchy zmarłych nękające biednego doktora wzbudzają autentyczny niepokój. Rewelacyjnie są też skomponowane niektóre ujęcia - zdecydowanie widać, że ktoś tu bardzo przywiązywał wagę do estetyki obrazu.
Film jest naprawdę długi i wydaje mi się, że nie każdego może tak porwać, jak porwał mnie. Obejrzałem go bez żadnych zgrzytów, a niektóre sceny autentycznie mną poruszyły. Film troszkę, ale tylko troszkę, się zestarzał, jednak nadal stanowi łakomy kąsek dla każdego kinomana. Dla fanów klasyki jest to pozycja obowiązkowa!
Moja ocena 4.5/5
Tytuł polski - Doktor Mabuse
Reżyseria - Fritz Lang
Premiera - 27 kwietnia 1922
Kraj - Niemcy
Gatunek - Kryminał, thriller
Długość - 297 minut
Fritz Lang nakręcił chyba najwięcej niemych filmów, które przeniknęły do świadomości ludzi jako "arcydzieła". Jego najgłośniejsze nieme filmy, czyli Metropolis, dwie części Nibelungów, Zmęczona śmierć czy omawiany tutaj Doktor Mabuse mają w sobie coś tajemniczego, majestatycznego i hipnotyzującego. Ta niebywała atmosfera jego obrazów pozadźwiękowych sprawia, że mimo iż filmy mają już po 80 lat na karku, to nadal można je oglądać z przyjemnością i autentycznym zainteresowaniem. Niemiecki ekspresjonizm nie był więc tylko zjawiskiem, nurtem, który z czasem się zdezaktualizował - on nadal zadziwia, nadal pochłania!
Skupmy się jednak na Doktorze Mabuse, a więc filmie nakręconym tuż po wspaniałej Zmęczonej śmierci. Opowieść składa się z dwóch części - każda po dwie godzinki. Rzecz traktuje o śledztwie prokuratora Wencka, który chce dorwać geniusza zbrodni - Doktora Mabuse. Prawdopodobnie najgroźniejszy przestępca świata prócz wielkiej inteligencji posiada dar hipnozy czy może raczej kontroli nad umysłami, co wykorzystuje w grze w karty. Zdezorientowane ofiary rezygnują z gry, choć mają świetne karty. Mabuse nie działa sam, ma wokół siebie zgraję mętów najgorszego typu, którzy wiernie mu służą. Pościg Wencka za doktorem nabiera tempa z każdą minutą i prowadzi do nieuchronnego końca.
Film toczy się dosyć powolnie, jest dużo dialogów, długich scen, z których pozornie nic nie wynika, a gdy dochodzi do jakichś akcji, to kończą się one błyskawicznie. Właściwie tylko właśnie te sceny sensacyjne się dosyć mocno zestarzały. Finalny pościg samochodowy wygląda raczej zabawnie. Pojazdy jadą chyba z 5 kilometrów na godzinę, co nieszczególnie buduje napięcie. Znacznie ciekawsze są relacje interpersonalne zaprezentowane w filmie. Piękna, ekspresjonistyczna robota. Gęstniejący klimat i przerażający Mabuse to główne atuty filmu. Na uwagę zasługuje też wiele pomysłowych scen - szaleństwo Mabuse cudownie zaaranżowane, a do tego spektakularne efekty - duchy zmarłych nękające biednego doktora wzbudzają autentyczny niepokój. Rewelacyjnie są też skomponowane niektóre ujęcia - zdecydowanie widać, że ktoś tu bardzo przywiązywał wagę do estetyki obrazu.
Film jest naprawdę długi i wydaje mi się, że nie każdego może tak porwać, jak porwał mnie. Obejrzałem go bez żadnych zgrzytów, a niektóre sceny autentycznie mną poruszyły. Film troszkę, ale tylko troszkę, się zestarzał, jednak nadal stanowi łakomy kąsek dla każdego kinomana. Dla fanów klasyki jest to pozycja obowiązkowa!
Moja ocena 4.5/5
Etykiety:
Fritz Lang,
lata 1921-30,
Niemcy,
niemy
środa, 4 maja 2011
1928 Potomk Chingis-Khana (Burza nad Azją)
Tytuł - Potomk Chingis-Khana
Tytuł polski - Burza nad Azją
Reżyseria - Vsevolod Pudovkin
Premiera - 11 listopada 1928
Kraj - ZSRR
Gatunek - Dramat historyczny
Długość - 125 minut
Wracamy do filmów mniej znanych, choć w tym wypadku zupełnie tego nie rozumiem, bo rozmach produkcji jest niesamowity, a sam film to prawdziwe arcydzieło.
Lata 20, gdy Mongolia była okupowana przez okrutnych i obmierzłych kapitalistycznych Angoli, to nie był dobry okres w historii Mongołów. Wyzysk tych kapitalistycznych świń sprawił, że rdzennym mieszkańcom stepów żyło się trudno. Na szczęście w laskach są wojujący partyzanci, zarówno Mongołowie jak i dzielni Czerwoni Towarzysze. Film jest dosyć mocno pro-radziecki, anty-kapitalistyczny, ale reżyserowi udało się cudnie to zbalansować i nie razi to szczególnie. Nie jest to nachalna, prymitywna agitka, a raczej dodatkowy aspekt widowiska. Głównym wątek opowiada o młodym Mongole, który wpada w niewolę Brytyjczyków i zostaje od niechcenia skazany na zastrzelenie. Okazuje się jednak, że amulet który otrzymał zawierał pismo mówiące o tym, że jego posiadacz jest potomkiem Dżyngis-Chana, co odkrywają Anglicy. Cofają rozkaz, choć bohater był już ranny, to szybko wraca do zdrowia dzięki cudnej opiece. Okazuje się, że dowódca ma plan aby wykorzystać siłę autorytetu potomka wodza do kontroli nad Mongołami. "Kukiełka" jednak widząc jak Anglicy traktują Mongołów wpada w szał i prowadzi swój naród do walki.
Sama fabuła jest całkiem interesująca, ale największą zaletą tego filmu jest sposób jej prowadzenia. Cudowne ujęcia, piękne krajobrazy i korzystanie z siły montażu w niezwykle inteligentny sposób. Nie ma tutaj takich przegięć jak u Eisensteina, a doskonałe wyczucie na ile można montażem budować napięcie czy wyzwalać emocje. Wiele pomysłowych zastosowań różnych technik sprawia, że film jest niebywale nowoczesny jak na swoje czasy. Ciągle ogląda się go zupełnie bez zgrzytów, czego o wielu niemych filmach już powiedzieć nie można. Pudovkin zrealizował niezwykle nowoczesny film. Epickie widowisko, które trzeba poznać.
Warto też zwrócić uwagę na piękne przedstawienie kultury dalekiego wschodu - wizyta Anglików w świątyni buddyjskiej wiąże się z cudnymi scenami związanymi z tańcem czy obrządkami tej religii. Co prawda czuć raczej, że reżyser śmieje się z buddyzmu z tą jego efektowną otoczką, choć przede wszystkim szydzi z ignorancji i obłudy Brytyjczyków.
Moja ocena 4.5/5
Tytuł polski - Burza nad Azją
Reżyseria - Vsevolod Pudovkin
Premiera - 11 listopada 1928
Kraj - ZSRR
Gatunek - Dramat historyczny
Długość - 125 minut
Wracamy do filmów mniej znanych, choć w tym wypadku zupełnie tego nie rozumiem, bo rozmach produkcji jest niesamowity, a sam film to prawdziwe arcydzieło.
Lata 20, gdy Mongolia była okupowana przez okrutnych i obmierzłych kapitalistycznych Angoli, to nie był dobry okres w historii Mongołów. Wyzysk tych kapitalistycznych świń sprawił, że rdzennym mieszkańcom stepów żyło się trudno. Na szczęście w laskach są wojujący partyzanci, zarówno Mongołowie jak i dzielni Czerwoni Towarzysze. Film jest dosyć mocno pro-radziecki, anty-kapitalistyczny, ale reżyserowi udało się cudnie to zbalansować i nie razi to szczególnie. Nie jest to nachalna, prymitywna agitka, a raczej dodatkowy aspekt widowiska. Głównym wątek opowiada o młodym Mongole, który wpada w niewolę Brytyjczyków i zostaje od niechcenia skazany na zastrzelenie. Okazuje się jednak, że amulet który otrzymał zawierał pismo mówiące o tym, że jego posiadacz jest potomkiem Dżyngis-Chana, co odkrywają Anglicy. Cofają rozkaz, choć bohater był już ranny, to szybko wraca do zdrowia dzięki cudnej opiece. Okazuje się, że dowódca ma plan aby wykorzystać siłę autorytetu potomka wodza do kontroli nad Mongołami. "Kukiełka" jednak widząc jak Anglicy traktują Mongołów wpada w szał i prowadzi swój naród do walki.
Sama fabuła jest całkiem interesująca, ale największą zaletą tego filmu jest sposób jej prowadzenia. Cudowne ujęcia, piękne krajobrazy i korzystanie z siły montażu w niezwykle inteligentny sposób. Nie ma tutaj takich przegięć jak u Eisensteina, a doskonałe wyczucie na ile można montażem budować napięcie czy wyzwalać emocje. Wiele pomysłowych zastosowań różnych technik sprawia, że film jest niebywale nowoczesny jak na swoje czasy. Ciągle ogląda się go zupełnie bez zgrzytów, czego o wielu niemych filmach już powiedzieć nie można. Pudovkin zrealizował niezwykle nowoczesny film. Epickie widowisko, które trzeba poznać.
Warto też zwrócić uwagę na piękne przedstawienie kultury dalekiego wschodu - wizyta Anglików w świątyni buddyjskiej wiąże się z cudnymi scenami związanymi z tańcem czy obrządkami tej religii. Co prawda czuć raczej, że reżyser śmieje się z buddyzmu z tą jego efektowną otoczką, choć przede wszystkim szydzi z ignorancji i obłudy Brytyjczyków.
Moja ocena 4.5/5
Etykiety:
lata 1921-30,
niemy,
Rosja,
Vsevolod Pudovkin
wtorek, 3 maja 2011
1927 Metropolis
Tytuł - Metropolis
Tytuł polski - Metropolis
Reżyseria - Fritz Lang
Premiera - 10 stycznia 1927
Kraj - Niemcy
Gatunek - Sci-fi
Długość - 153 minuty
Kolejny bardzo rozpoznawalny film - jeden z prekursorów kina sci-fi, WIELKIEGO kina sci-fi. Obraz Fitza Langa jest niebywale nowoczesny i wyprzedza swoje czasy. Trudno mi teraz o nim pisać, bo widziałem go dosyć dawno temu, więc zamiast skupiać się na prezentacji fabuły czy konkretnych elementów "popłynę" ze strumieniem myśli. Zaznaczę tutaj, że wiele z filmów, które opisuję widziałem bardzo dawno temu stąd pewne rzuty okiem mogą być bardzo skrótowe i mało mówiące. Mam nadzieję, że nadrobię to opisami filmów, które napiszę na świeżo.
Jak wspomniałem obraz jest nowoczesny - wizja przyszłości Langa choć nieco nietrafiona, to miała wiele inteligentnych spostrzeżeń, które się nie zestarzały. Bo film jest o przyszłości, o bogatych na powierzchni i biednych tyrających w podziemiu. O rewolucji, o wyzwoleniu i robocie imitującym człowieka. Rozmach produkcji jest niebywały - dekoracje przekonujące, jak zresztą i gra aktorów. Technicznie nie można się do niczego przyczepić. Scenariusz też bardzo porządny, poza takim wątkiem powiedzmy sensacyjnym - też troszkę głębsza rzecz, do przemyślenia. Świetny balans między rozrywką a kontemplacją.
Długo się o seansie pozbierać nie mogłem i wszystkim życzę podobnych doznań. Ważny i Wielki film.
Moja ocena 4.5/5
Tytuł polski - Metropolis
Reżyseria - Fritz Lang
Premiera - 10 stycznia 1927
Kraj - Niemcy
Gatunek - Sci-fi
Długość - 153 minuty
Kolejny bardzo rozpoznawalny film - jeden z prekursorów kina sci-fi, WIELKIEGO kina sci-fi. Obraz Fitza Langa jest niebywale nowoczesny i wyprzedza swoje czasy. Trudno mi teraz o nim pisać, bo widziałem go dosyć dawno temu, więc zamiast skupiać się na prezentacji fabuły czy konkretnych elementów "popłynę" ze strumieniem myśli. Zaznaczę tutaj, że wiele z filmów, które opisuję widziałem bardzo dawno temu stąd pewne rzuty okiem mogą być bardzo skrótowe i mało mówiące. Mam nadzieję, że nadrobię to opisami filmów, które napiszę na świeżo.
Jak wspomniałem obraz jest nowoczesny - wizja przyszłości Langa choć nieco nietrafiona, to miała wiele inteligentnych spostrzeżeń, które się nie zestarzały. Bo film jest o przyszłości, o bogatych na powierzchni i biednych tyrających w podziemiu. O rewolucji, o wyzwoleniu i robocie imitującym człowieka. Rozmach produkcji jest niebywały - dekoracje przekonujące, jak zresztą i gra aktorów. Technicznie nie można się do niczego przyczepić. Scenariusz też bardzo porządny, poza takim wątkiem powiedzmy sensacyjnym - też troszkę głębsza rzecz, do przemyślenia. Świetny balans między rozrywką a kontemplacją.
Długo się o seansie pozbierać nie mogłem i wszystkim życzę podobnych doznań. Ważny i Wielki film.
Moja ocena 4.5/5
Etykiety:
Fritz Lang,
lata 1921-30,
Niemcy,
niemy
1929 Un Chien andalou (Pies andaluzyjski)
Tytuł - Un Chien andalou
Tytuł polski - Pies andaluzyjski
Reżyseria - Luis Bunuel
Premiera - 6 czerwca 1929
Kraj - Francja
Gatunek - Surrealistyczny
Długość - 16 minut
Bunuel napisał scenariusz wspólnie z Salvadorem Dali i wyszło dzieło surrealistyczne, czy jak kto woli - nadrealne. Doszukiwanie się tutaj konkretnych treści nie ma sensu, szczególnie, że podobno realizacja była zupełnie spontaniczna ("a tu dorzućmy konia albo nie! Krowę!"). No i co nam z tego wyszło? Coś niezwykle interesującego, ale i trudnego w odbiorze.
Sceny są chaotyczne, nie łączą się w spójną całość - film przypomina raczej sen. I takie właśnie były zamierzenia Bunuela - olać fabułę, postawić na obrazy wyzwalające pewne emocje. Sensu można próbować się doszukać, są pewne tropy, ale jak już wspomniałem nie jest to zbyt owocne. Dopiero w kolejnym filmie - Złoty wiek - poza tym "onirycznym"(?) obrazem reżyser stara się powiedzieć coś konkretnego. Tutaj są pewne plamy, plamy które z perspektywy czasu trudno się już ogląda. Mimo wszystko film jest niezwykle interesujący. Scena początkowa (obrazek 1) - przecięcie oka - dosyć drastyczna, brzytwę trzymał sam Bunuel, mówi coś więcej - przestańcie ufać wzrokowi, zacznijcie czuć! Poczujcie ten film.
Mam do Psa ogromny sentyment, bo to jeden z I filmów, które obejrzałem, gdy zacząłem się interesować kinem trochę na poważniej. Byłem przepełniony dumą po seansie, że obejrzałem taki KLASYK, taki TRUDNY film, takie WYSOKIE kino. Też spróbujcie.
Moja ocena 4/5
Tytuł polski - Pies andaluzyjski
Reżyseria - Luis Bunuel
Premiera - 6 czerwca 1929
Kraj - Francja
Gatunek - Surrealistyczny
Długość - 16 minut
Bunuel napisał scenariusz wspólnie z Salvadorem Dali i wyszło dzieło surrealistyczne, czy jak kto woli - nadrealne. Doszukiwanie się tutaj konkretnych treści nie ma sensu, szczególnie, że podobno realizacja była zupełnie spontaniczna ("a tu dorzućmy konia albo nie! Krowę!"). No i co nam z tego wyszło? Coś niezwykle interesującego, ale i trudnego w odbiorze.
Sceny są chaotyczne, nie łączą się w spójną całość - film przypomina raczej sen. I takie właśnie były zamierzenia Bunuela - olać fabułę, postawić na obrazy wyzwalające pewne emocje. Sensu można próbować się doszukać, są pewne tropy, ale jak już wspomniałem nie jest to zbyt owocne. Dopiero w kolejnym filmie - Złoty wiek - poza tym "onirycznym"(?) obrazem reżyser stara się powiedzieć coś konkretnego. Tutaj są pewne plamy, plamy które z perspektywy czasu trudno się już ogląda. Mimo wszystko film jest niezwykle interesujący. Scena początkowa (obrazek 1) - przecięcie oka - dosyć drastyczna, brzytwę trzymał sam Bunuel, mówi coś więcej - przestańcie ufać wzrokowi, zacznijcie czuć! Poczujcie ten film.
Mam do Psa ogromny sentyment, bo to jeden z I filmów, które obejrzałem, gdy zacząłem się interesować kinem trochę na poważniej. Byłem przepełniony dumą po seansie, że obejrzałem taki KLASYK, taki TRUDNY film, takie WYSOKIE kino. Też spróbujcie.
Moja ocena 4/5
Etykiety:
Francja,
lata 1921-30,
Luis Bunuel,
niemy
1922 Nosferatu, eine Symphonie des Grauens (Nosferatu, symfonia grozy)
Tytuł - Nosferatu, eine Symphonie des Grauens
Tytuł polski - Nosferatu, symfonia grozy
Reżyseria - F.W. Murnau
Premiera - 5 marca 1922
Kraj - Niemcy
Gatunek - Horror
Długość - 94 minuty
Chyba najsłynniejszy niemy film, ale czy najlepszy? Trudno to rozstrzygać, bo konkurencja jest duża, a i nie ma to większego sensu. Na pewno Nosferatu jest niezwykły, jedyny w swoim rodzaju, hipnotyzujący i przyciągający. Będzie ekstremalnie krótko jak na takie arcydzieło, ale zdaje mi się, że jest na tyle znane, że nie ma sensu się zbytnio rozpisywać. Po prostu szybki rzut okiem.
Mamy tu do czynienia z luźną adaptacją Brama Stokera i jego Drakuli, a więc najpierw wyprawa do zameczku upiora, który potem przedostaje się do miasta i sieje zagładę. Historia tak znana, że nie ma sensu jej kolejny raz przytaczać. Zwrócić trzeba jednak uwagę, że Nosferatu to nie jest przystojniaczek, dżentelmen, a odrażający potwór na czym reżyser buduje niepowtarzalny klimat tego obrazu.
Film jest niebywale ekspresyjny, przekoloryzowany, ale przez to upiorny. Atmosfera jest gęsta, wręcz dusząca widza. Charakteryzacja też niesamowita. Mógłbym o tym filmie pisać w samych superlatywach, bo to jeden z moich ulubionych. Po prostu trzeba zobaczyć!
Herzog nakręcił remake i udało mu się to z powodzeniem. Doskonale wyczuł, to co w starym Nosferatu najbardziej hipnotyzujące i dodatkowo podkręcił, ale zachował umiar. Wspaniała robota pana Wernera, ale polecam najpierw zapoznać się z pierwowzorem.
Moja ocena 5/5
Tytuł polski - Nosferatu, symfonia grozy
Reżyseria - F.W. Murnau
Premiera - 5 marca 1922
Kraj - Niemcy
Gatunek - Horror
Długość - 94 minuty
Chyba najsłynniejszy niemy film, ale czy najlepszy? Trudno to rozstrzygać, bo konkurencja jest duża, a i nie ma to większego sensu. Na pewno Nosferatu jest niezwykły, jedyny w swoim rodzaju, hipnotyzujący i przyciągający. Będzie ekstremalnie krótko jak na takie arcydzieło, ale zdaje mi się, że jest na tyle znane, że nie ma sensu się zbytnio rozpisywać. Po prostu szybki rzut okiem.
Mamy tu do czynienia z luźną adaptacją Brama Stokera i jego Drakuli, a więc najpierw wyprawa do zameczku upiora, który potem przedostaje się do miasta i sieje zagładę. Historia tak znana, że nie ma sensu jej kolejny raz przytaczać. Zwrócić trzeba jednak uwagę, że Nosferatu to nie jest przystojniaczek, dżentelmen, a odrażający potwór na czym reżyser buduje niepowtarzalny klimat tego obrazu.
Film jest niebywale ekspresyjny, przekoloryzowany, ale przez to upiorny. Atmosfera jest gęsta, wręcz dusząca widza. Charakteryzacja też niesamowita. Mógłbym o tym filmie pisać w samych superlatywach, bo to jeden z moich ulubionych. Po prostu trzeba zobaczyć!
Herzog nakręcił remake i udało mu się to z powodzeniem. Doskonale wyczuł, to co w starym Nosferatu najbardziej hipnotyzujące i dodatkowo podkręcił, ale zachował umiar. Wspaniała robota pana Wernera, ale polecam najpierw zapoznać się z pierwowzorem.
Moja ocena 5/5
Etykiety:
F.W. Murnau,
lata 1921-30,
Niemcy,
niemy
1927 The Unknown (Demon cyrku)
Po gigantycznej przerwie - powrót. I lekkie zmiany treściowe. Skupiam się tylko na NIEMYCH filmach. Postaram się wygrzebywać mniej znane, ale bardzo dobre obrazy. Nie zabraknie też rzutów okiem na niepodważalne arcydzieła typu Caligari czy Nosferatu, ale niekoniecznie już teraz. Na początek coś zakurzonego, ale wartego odkurzenia!
Tytuł - The Unknown
Tytuł polski - Demon cyrku
Reżyseria - Tod Browning
Premiera - 4 czerwca 1927
Kraj - Stany Zjednoczone
Gatunek - Horror
Długość - 49 minut
Po Freaks Toda Browninga pora na inny film tego reżysera. Podobnie jak tamten obraz i opisywany Demon cyrku ma bardzo ciężki klimat. Mamy tu do czynienia z interesującym horrorem, który w kilku momentach dowala widzowi prosto w twarz młotem. Sposób w jaki to robi daleki jest od współczesnych metod, czyli krwistych scen i zaskakujących trupów z szafy. Reżyser korzysta z subtelniejszych metod.
Historia jest o cyrku. Bezręki Alonzo zakochuje się w córce właściciela cyrku, która nie cierpi mężczyzn przez ich ręce (a właściwie przez to, co oni z tymi rękami wyczyniają - ściskają, obmacują). O względy pięknej pani ubiega się też siłacz, którego bohater podpuszcza właśnie aby chwytał ją w swe silne ramiona. Jak się okazuje Alonzo to bandzior, który ukrywa się w cyrku i ręce ma całe, tylko sprytnie je ukrywa. Sytuacja się komplikuje, gdy dochodzi do zbliżenia między nim a Nanon - przez jej uściski może wyjść na jaw, że ma ręce. Bohater dla miłości postanawia... i tutaj następuje I szok. Potem będzie jeszcze kilka. Lęk przez szok. Szaleństwo Alonzo jest po prostu szokujące, a jednocześnie niebywale niepokojące - straszne.
Gra aktorska Lona Chaneya sprawia, że film ogląda się jednym tchem. Napięcie towarzyszące seansowi trudno z czymkolwiek porównać. Godny uwagi obraz z naprawdę mocnym motywem.
Moja ocena 3.5/5
Tytuł - The Unknown
Tytuł polski - Demon cyrku
Reżyseria - Tod Browning
Premiera - 4 czerwca 1927
Kraj - Stany Zjednoczone
Gatunek - Horror
Długość - 49 minut
Po Freaks Toda Browninga pora na inny film tego reżysera. Podobnie jak tamten obraz i opisywany Demon cyrku ma bardzo ciężki klimat. Mamy tu do czynienia z interesującym horrorem, który w kilku momentach dowala widzowi prosto w twarz młotem. Sposób w jaki to robi daleki jest od współczesnych metod, czyli krwistych scen i zaskakujących trupów z szafy. Reżyser korzysta z subtelniejszych metod.
Historia jest o cyrku. Bezręki Alonzo zakochuje się w córce właściciela cyrku, która nie cierpi mężczyzn przez ich ręce (a właściwie przez to, co oni z tymi rękami wyczyniają - ściskają, obmacują). O względy pięknej pani ubiega się też siłacz, którego bohater podpuszcza właśnie aby chwytał ją w swe silne ramiona. Jak się okazuje Alonzo to bandzior, który ukrywa się w cyrku i ręce ma całe, tylko sprytnie je ukrywa. Sytuacja się komplikuje, gdy dochodzi do zbliżenia między nim a Nanon - przez jej uściski może wyjść na jaw, że ma ręce. Bohater dla miłości postanawia... i tutaj następuje I szok. Potem będzie jeszcze kilka. Lęk przez szok. Szaleństwo Alonzo jest po prostu szokujące, a jednocześnie niebywale niepokojące - straszne.
Gra aktorska Lona Chaneya sprawia, że film ogląda się jednym tchem. Napięcie towarzyszące seansowi trudno z czymkolwiek porównać. Godny uwagi obraz z naprawdę mocnym motywem.
Moja ocena 3.5/5
Etykiety:
lata 1921-30,
Lon Chaney,
niemy,
Stany Zjednoczone,
Tod Browning
Subskrybuj:
Posty (Atom)