czwartek, 30 września 2010

1938 Bringing Up Baby (Drapieżne maleństwo)

Tytuł - Bringing Up Baby
Tytuł polski - Drapieżne maleństwo
Reżyseria - Howard Hawks
Premiera - 18 lutego 1938
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 8.1, Filmweb 8.0
Gatunek - Komedia
Długość - 102 minuty
Studio - RKO Radio Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały


Bringing Up Baby (po polsku to będzie: Drapieżne maleństwo) nazwałbym wprawką Cary'ego Granta do Arszenik i stare koronki (jedna z lepszych komedii absurdu). Mamy tu do czynienia z dziewczyną-zagładą, która co by nie zrobiła, to wpakuje głównego bohatera (Dra Huxleya) w tarapaty.

Zaczyna się niewinnie, Huxley pracuje w muzeum i aby skończyć szkielet brontozaura brakuje mu tylko jednej kości. Poza tym za kilka dni ma wziąć ślub, a i wybiera się na golfa z potencjalnym sponsorem, który być może wyłoży milion dolarów na rozwój muzeum. Pech chce, że spotyka tam Susan, która od samego początku komplikuje mu życie. Dodatkowo szybko się w nim zakochuje i próbuje go do siebie zwabić, a poza tym potrzebuje pomocy. Jej brat z Brazylii przysłał dla jej ciotki lamparta, zaś pies zakopał cenną kość. Ostatecznie wszyscy trafiają do paki, bo komisarz nie wierzy im, że polują na wspomniane zwierze, aż do momentu gdy same wkracza na komisariat, a za nim inne, które uciekło (z małą pomocą Susan) z samochodu wiozącego je do uśpienia. Przepraszam za ten chaotyczny opis, ale streścić tego filmu w sensowny sposób po prostu się nie da. Jeżeli znacie Arszenik..., to wiecie o co chodzi. Generalnie dzieje się dużo, ale zakończenie jest nieuniknione - Huxley również zakochuje się w Susan.

Film jest zakręcony, można by rzec postrzelony, ale przez to tak dobrze się go ogląda. Gagi są różne, głównie opierają się na pewności siebie dziewczyny, która jest strasznym niezdarą. Huxley z kolei to nieśmiały z początku, potem wkurzony, a na końcu zupełnie olewający wszystko, zdeterminowany tylko by odnaleźć zagubioną kość. Ta parka świetnie się uzupełnia tworząc niepowtarzalny klimat. Ten typ komedii Amerykanie nazwali screwball comedy. Dzieje się dużo, za dużo, absurd zaczyna gonić absurd, a gdy kolejna osoba uwierzy w "prawdę", to następne jej nie chcą wierzyć.

Film zagrany pierwszoligowo, trudno do czegokolwiek się od tej strony przyczepić. Uważam jednak, że w starciu z późniejszym Arszenikiem nie ma szans. Niektóre gagi zestarzały się, a piskliwy głos ciągle jęczącej i wkurzającej Huxleya Susan może irytować momentami. Jednak nie na długo, ale mimo wszystko.

Oklaski (na stojąco) dla lamparta, którego nie sposób nie polubić.*

Moja ocena 3.5/5


*Pisane na szybko, za co przepraszam.

Download, film do ściągnięcia

wtorek, 28 września 2010

1931 A nous la liberte! (Niech żyje wolność!)

Tytuł - À nous la liberté
Tytuł polski - Niech żyje wolność
Reżyseria - René Clair
Premiera - 18 grudnia 1931
Kraj - Francja
Ranking - IMDb 7.7, Filmweb 7.2
Gatunek - Komedia, musical
Długość - 104 minuty
Studio - Films Sonores Tobis
Język - Francuski
Kolor - Czarno-biały


Zupełnie nieznany w Polsce film francuskiej produkcji, trochę w stylu Chaplina, ale zarazem jedyny w swoim rodzaju. Mamy tu do czynienia z obrazem nad wyraz wiekowym, bo z roku 1931, a więc dokładnie wtedy, gdy Charles nakręcił Światła wielkiego miasta. Nie jest to zupełnie bez znaczenia, bo można znaleźć w obu obrazach wiele podobieństw. Nie zamierzam jednak się na tym skupiać, a jedynie zachęcić do lektury obu filmów pod tym kątem.

Film opowiada o losach dwóch więźniów, którzy planują ucieczkę. Niestety zwiać udaje się tylko jednemu (Louisowi) i szybko udaje mu się rozwinąć skrzydła na wolności. Zakłada wielką fabrykę, dzięki czemu dorabia się fortuny. Po jakimś czasie i drugi bohater (Emile) znajduje się na wolności i wpadając w tarapaty (za bardzo oglądając się na piękną panią) ukrywa się w fabryce. Potem wtapiając się w tłum pracowników znowu doigruje się i podczas kolejnej ucieczki trafia na dyrektora. Ten udaje, że nie poznaje kompana, lecz szybko stara przyjaźń rodzi się na nowo. Razem bawią się i próbują zeswatać wspomnianą panią z Emilem. Nie udaje im się to, bo ona kocha innego. Do tego dochodzi wątek szantażu Louisa przez starych znajomych z więzienia, by dał im kupę kasy, a w zamian nie wydadzą go, że zwiał z więzienia. Film kończy piękna scena ucieczki każdego przed każdym oraz jeszcze piękniejsza scena śpiewana, gdy Louis i Emile ruszają przed siebie, zaś pracownicy fabryki łowią ryby, grają w karty i kręgle, bo modernizacja zakładu sprawiła, że nie muszą pracować.

Film bardzo mi się spodobał, chociaż nie do końca przetrwał próbę czasu. Niektóre gagi są nieco infantylne i na siłę, ale generalnie mamy do czynienia raczej z nie nachalnym humorem. Czasem zdarzy się jakiś kopniak, głupia gonitwa czy przepychanka, ale nie razi to zbytnio. Są całkiem pomysłowe i dosyć naturalnie zrealizowane. Największą zaletą jest zakręcony scenariusz z bardzo ładnym zakończeniem. Troszkę słabo wypadają piosenki czasem śpiewane przez bohaterów, jednak, co zaskakujące, na końcu filmu, główny motyw nuciłem sobie pod nosem i prawie że śpiewałem razem z Emilem i Louisem. Również aktorzy spisali się dobrze, szczególnie Emile, a i oklaski za urodę dla Rolli France (zdjęcie czwarte). Troszkę scenografia sztuczna, ale nie jest dużo gorzej niż u Chaplina.

Jest to pozytywny film, który hołduje prawdziwej przyjaźni, której nie da się kupić za pieniądze. Propaguje też chwytanie dnia, luz i radość, a nie mechaniczne wykonywanie obowiązków czy żądzę pieniądza. Bohaterowie bez grosza przy duszy, w obdartych ciuchach idąc drogą nie wiadomo gdzie są naprawdę szczęśliwi, w przeciwieństwie do sztywnego kierownika czy Louisa, który nie spotkał jeszcze na nowo Emile'a. Bardzo spodobała mi się scena, gdy machiny same robią produkty, a między nimi siedzi dwóch pracowników i gra w karty, potem kamera pokazuje grających na placu w kręgle i tłum wędkarzy łowiących ryby w rzece, a potem najazd na tańczących na parkiecie. Jest to nieporównywalnie weselsze od wkręcaniu śrubek na taśmie produkcyjnej czy łapaniu jedzenia, podczas przerwy, który przesuwa się również po taśmie. Daleki jestem od doszukiwania się jakichś głębszych myśli zawartych w tym filmie, ich po prostu nie ma. Jedynie opisuję emocje, które wywołały te ładnie zrealizowane sceny. Film jest wesoły i na luzie. Odradzam doszukiwania się w nim lewackiej agitacji, bo jej tutaj nie ma. On ma po prostu wywołać uśmiech na twarzy widza i kilka razy, w moim przypadku, mu się to udało.

Mimo tych pozytywnych zdań powyżej nie jest to film, który mógłbym z czystym sumieniem polecić. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu może przypaść do gustu. Troszkę się zestarzał - gorzej znosi próbę czasu niż Chaplin. Warto wspomnieć, żeby dać punkt odniesienia, że jeżeli znacie i lubicie Tatiego (Jacques Tati), to À nous la liberté z pewnością się wam spodoba.

Moja ocena 3.5/5

piątek, 24 września 2010

1950 Winchester '73

Tytuł - Winchester '73
Tytuł polski - Winchester '73
Reżyseria - Anthony Mann
Premiera - 12 lipca 1950
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 7.8, Filmweb 7.9
Gatunek - Western
Długość - 92 minut
Studio - Universal International Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały


Teraz coś z gatunku nie przez każdego lubianego - western. A szkoda, bo oferuje on dziesiątki wyśmienitych obrazów. Ta niechęć do filmów tego typu ma kilka źródeł - najważniejszym z nich jest częste emitowanie w telewizji westernów cukierkowych. To jest takich, gdzie historia jest banalna do bólu, jest jasny podział na dobrych i złych, a główny bohater walczy, by mieć święty spokój i móc żyć na farmie z kochającą żoną. John Wayne bardzo często grał w takich "przesłodzonych" filmach. Nie mam nic do nich, ale takie truizmy powtarzane w kółko zwyczajnie nudzą i obraz musi być naprawdę zrealizowany z pompą, aby mógł się wyróżnić.

Winchester '73 jest zdecydowanie inny. Jest to już western nowocześniejszy, który nieco odbiega od skostniałego schematu. Jest w nim wszystko, ale nie sprawia to, że mamy do czynienia z obrazem niespójnym. Reżyser w mistrzowski sposób połączył wątki i dał widzowi film kompletny.

Zaczyna się od turnieju strzeleckiego, w którym główną nagrodą jest limitowana broń - Winchester. Wygrywa go niejaki Lin, ale szybko traci, bo główny konkurent nie mógł się pogodzić z porażką. Bohater rusza z przyjacielem w pościg. Rzezimieszek jednak również szybko "gubi" broń - zdesperowany potrzebując naboi i innej broni musi oddać Winchester handlarzowi. Ten z kolei po nieudanym handlu z Indianami zmuszony jest oddać go wodzowi. Później ten traci go na rzecz... i tak dalej. Brzmi absurdalnie? Może i tak, ale scenariusz nie pozwala widzowi odetchnąć. W tle wątek lekko-miłosny (bez melodramatu) i kolejne jaskrawe postacie, które pojawiają się znikąd, a znikają jeszcze szybciej. Do tego należy dodać, że intryga nieco się zagęszcza i Lin nie ściga złodzieja tylko z powodu broni. Strzelanin jest trochę, również są pościgi, ale jest ich dokładnie tyle, ile być powinno, aby widz się nie znudził. To tło, ale jednocześnie świetnie zrealizowane.

Zdaje mi się, że główną zaletą tego filmu jest właśnie ta dynamiczna zmiana wątków i mnogość bohaterów. Film płynie jak rwąca rzeka, ale w żadnym stopniu widz nie może poczuć się zagubiony. Jak już wspominałem kilka razy - jest niewiarygodnie spójny.

Na oklaski zasługuje James Steward, który wcielił się w Lina. Pozostali aktorzy również spisali się na medal. Zarzut mogę mieć jedynie do nieco chaotycznej i troszkę dziwnej sceny, w której bandziory napadają na bank.

Zastanawiam się ile jest takich rewelacyjnych westernów, o których mało kto w Polsce słyszał. Okazuje się, że Winchester '73 jest prawie nierozpoznawalny, a w mojej opinii to obraz, który każdy zobaczyć powinien. Niezbadane są obszary starych amerykańskich filmów, są ich dziesiątki tysięcy, tysiące jest dobrych, a setki genialnych. O Winchesterze '73 chyba najwięcej powie napis na tytułowej broni:
One in a Thousand
Jeden na tysiąc

Moja ocena 4/5

środa, 22 września 2010

1932 Scarface (Człowiek z blizną)


Tytuł - Scarface
Tytuł polski - Człowiek z blizną
Reżyseria - Richard Rosson, Howard Hawks
Premiera - 9 kwietnia 1932
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 7.9, Filmweb 8.1
Gatunek - Kryminał, dramat, film-noir
Długość - 93 minut
Studio - The Caddo Company
Język - Angielski, włoski
Kolor - Czarno-biały


Człowieka z blizną zna każdy, choć trochę interesujący się filmami, jednak dzięki filmowi Briana De Palmy z Pacino w roli Tony'ego, a nie pierwowzorowi tego obrazu z 1932 roku. Zestawienie obu obrazów znajduje się na końcu recenzji.

Dzieło inspirowany jest życiem amerykańskiego gangstera Ala Capone. Nie jest to jednak wierna biografia, a mocno urozmaicony film gangsterski. Zaczyna się od zabójstwa trzymającego władzę na południowym wybrzeżu gangstera. Policja obawia się wojny gangów o przejęcie bezpańskiego teraz stołka - i ma rację. Do władzy dochodzi niejaki Johnny Lovo, który zlecił zabójstwo byłego szefa. Chce dobrze zorganizować strukturę swojej nielegalnej działalności (sprzedaż piwa do barów) oraz odpowiednio się ułożyć z północnym wybrzeżem, nie wchodząc w drogę bossowi tamtego terytorium. Wszystko byłoby dobrze dla Lovo, gdyby nie jego prawa ręka, gość od czarnej roboty - Antionio Camonte, czyli tytułowy człowiek z blizną. Tony nie patyczkuje się - nie boi się ani policji, ani gangu z północy i zaczyna im wchodzić w drogę, ku niezadowoleniu swojego szefa. Film ukazuje rośnięcie w siłę gangu i samego Scarface'a, który czuje się coraz bardziej bezkarny i rozprawia się ze wszystkimi stojącymi mu na drodze do pełnej władzy, pieniędzy i niejakiej Poppy - kobiety Lovo. W momencie, gdy ma już wszystko gubi go jego zazdrość o siostrę. Zabija swojego przyjaciela, który wziął z nią ślub, przez co w szybkim tempie sprowadza na siebie miecz Damoklesa.

Film jest ciężki, brutalny i dosłowny. Nie bez powodu miał problemy z cenzurą w Stanach Zjednoczonych i przełamał pewne tabu. Jest to panorama zastraszonego społeczeństwa amerykańskiego, które jest bezradne wobec gangsterów - przestroga, aby wziąć sprawy w swoje ręce, bo bandyci naprawdę nie są pozytywnymi osobnikami i bierność wobec ich panoszenia się do niczego dobrego nie doprowadzi.

Na uwagę zasługuje wiele pomysłowych scen, które budują specyficzny klimat. Strzelający karabin, a w tle wypadające kartki z kalendarza czy ujęcia z migoczącym napisem "The World is Yours". Te ostatnie oraz pewne kwestie Tony'ego nadają filmowi wymiar egzystencjalny, a raczej chcą powiedzieć, że człowiek, kimkolwiek by nie był, bardzo szybko może stać się kupą mięsa leżącą bezwładnie na ulicy. Nikt nie jest nieśmiertelny.

Człowiek z blizną jest typem, którego trudno polubić. Jest arogancki i pewny siebie, w żadnym stopniu widz nie kibicuje mu w walce z policją. Jest to zwyczajna szumowina, którą każdy życzyłby sobie widzieć z kulką w głowie lub co najmniej za kratami. Żądza władzy nigdy nie prowadzi do czegoś dobrego, a każda zbrodnia zostanie ukarana - to chcą nam przekazać twórcy. Zwracają się nawet na początku filmu do widzów, aby przestali przymykać oczy na przestępczość.

Aktorzy spisali się w mojej opinii na medal, a strzelaniny i pościgi wypadają nadzwyczaj realistycznie. Obraz bardzo dobrze przetrwał próbę czasu i z powodzeniem można go oglądać bez specjalnego nastawienia i przymykania oczu. Uważam jednak, że nie jest to film wybitny, jest to raczej mocny kryminał, niźli film psychologiczny czy dramat. Rozwój i upadek Tony'ego pokazane są w naiwny sposób, ale mimo to obraz godny jest polecenia.

Moja ocena - 3,5/5




Scarface z 1983 jest filmem kompletniejszym. Zawiera znacznie więcej wątków i w sposób zdecydowanie dokładniejszy prezentuje mentalność bohatera. Jest to jednocześnie film bardziej fantastyczny i przekoloryzowany, ale to wszystko jest zrobione z wyczuciem. Nie zamierzam jednak pisać tutaj porównawczej recenzji, a jedynie dać wyobrażenie o tym, jak bardzo oba filmy się od siebie różnią. Posługuję się datami zamiast tytułami.

- W 1932 akcja toczy się w Chicago w latach 30 - kapelusze i szaro-bure otoczenie. W 1983 w latach 80 na zachodnim wybrzeżu - skąpo odziane panienki i jaskrawe otoczenie.
- W 1932 o bohaterze wiemy, że jest Włochem, ale nic ponadto, w 1983 rozbudowano wątek jego pochodzenia - Kubańczyk, który za morderstwo na zlecenie wykupił wolność dla siebie i kumpla.
- W 1932 akcja toczy się wokół handlu piwa, a w 1983 handlu narkotykami.
- W 1932 Scarface rozprawia się z konkurencyjnym gangiem, a potem własnym szefem i przejmuje tym samym pełną władzę. W 1983 po zabiciu własnego szefa współpracuje on z baronem narkotykowym.
- W 1932 siostra po zabiciu jej męża nie strzela do Tony'ego, lecz pomaga mu. W 1983 strzela.
- W 1932 Tony ginie z rąk policji podczas próby ucieczki wykurzony z swojej twierdzy granatem gazowym. W 1983 ginie od strzału w plecy od wspomnianego barona narkotykowego uprzednio walcząc z jego bandziorami, przyjmując chyba z tysiąc kul i wykrzykując, że jest nieśmiertelny.


Jeszcze coś - istnieje alternatywne zakończenie filmu z 1932 roku. Tony po prostu nie próbuje uciec i zostaje skazany na karę śmierci przez powieszenie. Sędzia wygłasza mowę, aby Bóg miał w opiece jego duszę, a potem jest chaotyczna scena wykonania wyroku, na której nic nie widać i napisy końcowe. Dobrze, że użyto innego zakończenia.

1933 Duck Soup (Kacza zupa)


Tytuł - Duck Soup
Tytuł polski - Kacza zupa
Reżyseria - Leo McCarey
Premiera - 17 listopada 1933
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 8.1, Filmweb 8.1
Gatunek - Komedia, musical
Długość - 68 minut
Studio - Paramount Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały


Niesamowicie popularna w Stanach komedia, w Polsce mniej znana, ale również bardzo ceniona. Ja jednak nie mogę odnaleźć w tym filmie nic, o czym mógłbym napisać coś pozytywnego. Będę nadużywał słów: żenujący, żenada, głupi i idiotyczny.

Obraz przedstawia fikcyjne królestwo - Freedonię, które ma kłopoty finansowe, więc rządzący błaga bogatą paniusię o pożyczkę. Ta zgadza się pod warunkiem, że władzę przejmie jej znajomy Rufus T. Firefly. Po przejęciu władzy raczej się wygłupia, niż rządzi. Naraża się również sąsiadującej Sylvanii, przez co prowokuje wojnę. Zwycięstwo Freedonii kończy ten specyficzny film. Znajdziemy w nim poza tym wątek miłosny i szpiegowski - oba żenująco nieśmieszne.

Obraz wygłupami stoi - nie są to jednak gagi w stylu Chaplina, gdzie Charlie przez swój pech czy niezdarność ciągle dostaje w łeb. Tutaj każdy żart sprowokowany jest przez bohaterów, którzy zachowują się albo głupio albo chamsko. Przytoczę dwa przykłady: słynny numer z kapeluszem polega na tym, że dwóch chamskich typków zabrało kapelusz sprzedawcy i nie chcą mu go oddać. Ten irytuje się coraz bardziej, a głupki coraz bardziej mu dokuczają, aż ostatecznie podpalają mu nakrycie głowy. Boki zrywać. Drugi: jeden z tych głupków zawsze odcina napotykanym rozmówcom część garderoby, pewnego razu odciął kawałek cygara władcy, a ten zorientował się dopiero po chwili. Boki zrywać. Tego typu humor, tzw. slapstickowy, jest po prostu żenujący w wykonaniu aktorów. Bohater Rufus jest zupełnym chamem, który obraża wszystkich. Nie przekonał mnie też swoją charyzmą, przez co przez cały film czułem się zdrowo zażenowany. Generalnie nie znalazłem w filmie żadnej akcji, która choć zbliżyłaby się do bycia zabawną - chamski humor i tyle.

Scenariusz też jest do kitu. Jest to pewnego rodzaju satyra, ale tak idiotyczna, że nie ma żadnych walorów jak dla mnie. Chyba po prostu aktorzy nie podołali, zachowują się zbyt głupio, zbyt idiotycznie. Dosyć długa scena, w której wszyscy tańczą i radują się, bo idą na wojnę osiąga momentami szczyty szczytów żenady.

Film ma trochę piosenek, stąd można uznać go za musical - są bez wyrazu i nie wpadają w ucho.

Kolejny zarzut to chwile ciszy - leci jakiś gag, podpalanie kapelusza czy jakaś idiotyczna przepychanka - nie ma żadnej muzyki, czy odgłosów otoczenia, jedynie głucha cisza, która tylko wzmaga uczucie zażenowania. Jedyna mała zaleta to dialogi, które gdyby były po ludzku odegrane, to mogłyby być niezłe, ale nie są niestety.

Nie mogę pojąć dlaczego cieszy się on tak dużą popularnością - być może kiedyś taki humor był w cenie, ale sądzę, że uwłacza on ludzkiej inteligencji. Ze sentymentu ktoś może wysoko ocenić, ale świeżsi widzowie? Zdecydowanie nie polecam.

Moja ocena - 1,5/5

1933 King Kong


Tytuł - King Kong: The Eighth Wonder of the World
Tytuł polski - King Kong: Ósmy cud świata
Reżyseria - Merian C. Cooper, Ernest B. Schoedsack
Premiera - 7 kwietnia 1933
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 8.1, Filmweb 7.8
Gatunek - Przygodowy, dramat, fantastyczny, horror, romans
Długość - 100 minut
Studio - Radio Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały


Postać King Konga przeniknęła do kultury niczym Robin Hood czy Sherlock Holmes. O ile ci ostatni swoją sławę zawdzięczają powieściom lub legendom, tak wielka małpa tylko i wyłącznie głośnemu filmowi z 1933 roku.

Zaczyna się dosyć niewinnie - grupa filmowców pod wodzą reżysera-wizjonera rusza na wyprawę w poszukiwaniu tajemniczej wyspy, gdzie chcą nakręcić spektakularny film. Wyspa okazuje się być zamieszkaną przez ogromne-mityczne stwory - różnej maści dinozaury i tytułowego Konga - olbrzymiego goryla. Sytuacja komplikuje się, gdy tubylcy porywają piękną aktorkę, by złożyć ją w ofierze małpiszonowi. Jak się okazuje Kong zakochuje się w biednej dziewczynie i broni ją przed wszystkim, choć ona nie podziela jego uczuć i w każdej scenie drze się wniebogłosy. Reszta ekipy rusza jej na ratunek i niestety ginie śmiercią tragiczną, choć nie w całości. Ostatecznie udaje się im odbić dziewczynę, lecz Kong wpada w szał i rozwala wszystko wokół, jednak nie jest niezwyciężony i pada nieprzytomny, gdy "cywilizowani" ludzie rzucają mu pod nogi bombę gazową. Sprytny reżyser chcąc zdobyć sławę i pieniądze wiąże małpę łańcuchami i transportuje do Nowego Jorku. Tam jednak małpa w szale się wyswobadza i znowu porywa niewiastę wchodząc z nią na Empire State Building, gdzie następuje spektakularny finał filmu.

Scenariusz jak widać nie jest najwyższych lotów, lecz ma pewien potencjał, który został częściowo wykorzystany przez reżyserów. Otóż miłość małpy do pięknej aktorki jest miłością tragiczną i choć żaden z bohaterów ludzkich zbytnio tego nie dostrzega, a już na pewno nie obiekt uczuć, to goryl troszczy się o nią. Ostatnie sceny gdy rozpaczliwie próbuje uciec z betonowej dżungli mają być z założenia wzruszające. W praktyce wygląda to jak wielka jatka ze śmiercią Konga i pięknym cytatem:
- Well, Denham, the airplanes got him.
- Dobrze, Denham, samoloty dorwały go.
- Oh no, it wasn't the airplanes. It was beauty killed the beast.
- Och nie, to nie były samoloty. To piękna zabiła bestię.

Mówiąc o potencjalne scenariusza miałem też na myśli samą postać Konga. Otóż mamy do czynienia z przełomowymi efektami specjalnymi. Jest multum scen, w których małpa trzyma w łapach dziewczynę czy zjada jakiegoś przypadkowego człowieka. To jednak nic, bo największe wrażenie robią walki goryla z dinozaurami. Trochę animacja jest poszarpana, ale ruchy bohaterów tych scen są całkiem naturalne i robią dobre wrażenie. Modele bestii są naprawdę świetne. Oczywiście nie może być mowy o jakimkolwiek zaskoczeniu dla widza, który ogląda ten obraz w 2010 roku. Dobrze będzie, gdy nie wybuchnie śmiechem na widok Konga, gdy ten wychodzi z gęstwiny i ryczy wniebogłosy, a potem następuje spektakularne zbliżenie na jego mordę. Trzeba przymknąć oczy na te przestarzałe techniki tworzenia efektów specjalnych - wtedy lepiej się po prostu nie dało. Trzeba to docenić, bo na rok 1933 musiało to robić piorunujące wrażenie. Nie mamy prawa oceniać czegoś negatywnie, gdy w czasach powstało nie było nic lepszego, a nie było - King Kong wyprzedzał efektami konkurencję o kilka dobrych lat.

Warstwa aktorska jest niezła, nie można tutaj wiele zarzucić. To już nie jest kino z wygłaszaniem teatralnych kwestii - wszystko zdaje się być w miarę naturalne. Ogólnie obraz jest spektakularny i powiedziałbym, że jest to kino raczej sensacyjne, a nie dramat. Gdyby warstwę dramatyczną bardziej rozwinięto, a na dalszy plan odsunięto efekciarskie zbliżenia na pilotów w dwupłatowcach walących z dział w Konga, to otrzymalibyśmy obraz ponadczasowy. Niestety walki goryla z różnego typu przerośniętymi jaszczurkami są głównym wątkiem obrazi. W skrócie wygląda to tak (dla nieprzenikliwego widza):

1. Wyruszenie grupy filmowej na tropikalną wyspę, by nakręcić film.
2. Porwanie aktorki przez ogromną małpę.
3. Zabicie przez małpę wszystkiego co się rusza.
4. Pokonanie małpy i wystawienie jej w Nowym Jorku.
5. Uwolnienie się goryla i ponowne porwanie aktorki.
6. Ostateczne pokonanie Konga przez lotników.


I tyle. Mimo wszystko obraz jest warty obejrzenia, bo pewien potencjał scenariusza został wykorzystany. Tak jak powiedziałem: film sensacyjno-fantastyczny tamtych czasów.

Obraz doczekał się wznowienia w 1976 roku i 2005 w reżyserii Petera Jacksona (ten od Władcy Pierścienia). Wersja z 2005 udana.

Moja ocena - 3/5


Download, film do ściągnięcia

wtorek, 21 września 2010

Zakres zainteresowań i misja

Pomysł na powstania takiego bloga wpadł mi do głowy całkiem niedawno. Już od dłuższego czasu proces mojego coraz to mniejszego zainteresowania nowymi filmami następował, aż do momentu kulminacji. Nie jest tak, że nie oglądam nowych filmów wcale. Robię to czasem, ale już rzadko kiedy sprawia mi to jakąkolwiek przyjemność, z kolei filmy stare są dla mnie czymś niezwykle interesującym. Blog obejmuje filmy od początku do roku 1960 włącznie. Trudno mi odpowiedzieć czemu rok 1960 jest tą granicą - po prostu tak postanowiłem. Oczywiście nie twierdzę, że po tym roku nie powstało żadne arcydzieło - powstało ich naprawdę dużo, w tym uwielbiana przeze mnie Odyseja kosmiczna czy cały dorobek Sergio Leone. Kino jednak systematycznie się psuło, psuje się nadal i psuć będzie się. Uwielbiam wiele z filmów lat 80 czy 90, ale o nich w Polsce napisane zostało wiele, wszyscy choć trochę zainteresowani kinem je znają i dużo o nich wiedzą. Inaczej jest z filmami starymi, do których niełatwo się dobrać to raz, a dwa nie każdy wie za co się dobierać, bo niepopularne tytuły po prostu nic nie mówią potencjalnemu widzowi. Misją bloga jest zatem wyszukiwanie tropów filmowych, aby każdy zainteresowany mógł doświadczyć odysei filmowej, mógł stoczyć bój z wczesnym Hitchcockiem czy Hustonem oraz poznać niemiecki ekspresjonizm, włoski nieorealizm czy filmy noir.

Blog będzie rozwijał się powoli, ale systematycznie. Jeszcze dokładnie nie postanowiłem jaką formę przybiorą opisy filmów i w jakiej kolejności będę je zamieszczał. Myślałem, że najwspanialej będzie publikować teksty o filmach, które świeżo obejrzałem, lecz ma to jedną wadę. Trochę tych starych filmów widziałem i one już nie doczekałyby się opisu. Będę nad tym intensywnie się zastanawiał. Niewykluczone, że po prostu pewne filmy obejrzę jeszcze raz.

Boli mnie bardzo, że publikuję to na blogu, a nie stworzyłem prostej strony z prostą bazą filmów. Nie mam na to jednak czasu i musicie mi to wybaczyć.