Freaks (1932) / Dziwolągi
Film o cyrku pełnym dziwolągów, czyli ludzi zniekształconych czy to od urodzenia czy w wyniku wypadku. Bohaterowie są skrzywdzeni na różny sposób i niektóre kalectwa mogą budzić ogromne współczucie. Film jest prostym traktatem o tolerancji rozpisanym na kryminalny romans(?), który zmienia się w horror. Pewien sympatyczny karzeł jest strasznie bogaty, co chce wykorzystać piękna pani uwodząc go, a po ślubie trując i dziedzicząc tym samym jego majątek. Godny uwagi ze względu na odważne eksponowanie kalectwa bohaterów, ale także ze względu na atrakcyjność w odbiorze jako taką. Ogląda się jednym tchem.
4/5*
Make Way for Tomorrow (1937)
Stare małżeństwo traci majątek i musi zamieszkać oddzielnie. Film o niechcianych przez dzieci, bo nieporęcznych, starych ludziach. Synowa organizując naukę gry w brydża nie może sobie pozwolić na to, by teściowa jej przeszkadzała, wnuczka niechętnie zabiera babcię do kina oszukując ją przy okazji itp. Rodzina kocha to małżeństwo, ale wygodniej byłoby widywać je raz na jakiś czas, a nie pozwolić na zamieszkanie razem. Bardzo smutny film, ale jednocześnie nie jest szczególnie interesujący z perspektywy czasu (kiepski formalnie), jednak wyciskaczem łez jest bez wątpienie jednym z najlepszych (niebanalnym zresztą).
3/5
Sugata Sanshiro (1943) / Saga o dżudo
Pierwszy film Kurosawy, nakręcony w 1943. Pełna jego wersja nie jest niestety dostępna, ale ta pocięta wyszła na początku lat 50 (bez konsultacji z twórcami) i da się ją oglądać. Czuć jednak, że brakuje pewnych scen. Mamy tu do czynienia z Kurosawą kształtującym swój warsztat - duży nacisk na psychikę bohaterów, to wszystko jednak nieco naiwne i zbyt naładowane patosem. Same walki - mam kolegę trenującego dżudo, któremu pokazałem ten film - bardzo dobre. Co prawda dżudo bardzo się od tamtej pory zmieniło i to pokazane w filmie Kurosawy nie byłoby skuteczne obecnie, ale jest to "czyste" dżudo w duchu Japońskim. Walczący długo, naprawdę długo się spinają, patrzą w oczy nim cokolwiek zaczną. Ostatnia scena, gdzie na górce się tłuką jest tak naładowana patosem, że aż razi. W ogóle film momentami wydaje się komiczny - zestarzał się nieco, ale jest wg mnie cennym obrazem. W szczególności fani Kurosawy powinni go obejrzeć, by wyłapać pewne charakterystyczne elementy, które z czasem wyewoluowały w kolejnych jego obrazach.
3/5
A Matter of Life and Death (1946) / Sprawa życia i śmierci
Prawdę mówiąc spodziewałem się intelektualnej miazgi, a film okazał się dosyć lekkim dramatem, a wręcz romansem. Sprawa wygląda tak, że to dzieło w Polsce jest kompletnie nieznany, a szkoda, bo reżyserzy zbudowali obraz bardzo oryginalny, choć momentami zbyt banalny. Powyższy, IMDB-owski opis fabuły jest dosyć lakoniczny, ale oddaje istotę fabuły. Ciekawe jest to, że zobaczyć możemy to co dzieje się w "niebie", wtedy zanika kolor i widzimy wizję zaświatów, która jest naprawdę interesująca. Sąd nad życiem bohatera poprzedza wybór obrońcy - może Platon? Wątki fantastyczne obrazu sprawiają, że film jest godny obejrzenia, bo historyjka miłości pilota i paniusi trochę przynudza. Świetnie jednak zbudowane są poboczne postacie - np. lekarz czy Francuz. Dodajmy do tego niemalże techniczną doskonałość obraz - cóż za rewelacyjne ujęcia i kolory! Sceny na motorze też nad wyraz dobre. Momentami można poczuć się jakby obcowało się z wizualizacją poezji.
Generalnie mam mieszane uczucia (czy jest to film tylko bardzo dobry czy wybitny), na pewno jest jedyny w swoim rodzaju, wręcz magiczny i ogląda się go jednym tchem. Naprawdę szkoda, że jest zupełnie u nas nieznany.
4/5
Whisky Galore! (1949)
Mała wysepka, gdzie nie ma zbyt wielu rozrywek. Podstawową jest wizyta w barze i szklaneczka whisky, ale pewnego dnia: NIE MA WHISKY. Spektakularne zbliżenia na przerażone twarze wyspiarzy i zaczyna się nuda. Tragedia społeczności nie trwa jednak długo, bo szczęśliwie (dla nich) nieopodal rozbija się statek z 50tys. butelkami whisky na export. Tutaj zaczyna się problem, bo dowódca jednostki wojskowej twierdzi, że nie można zabrać tych butelek, bo byłaby to ANARCHIA. Nikt jednak na to nie zważa i chłopi ruszają na nocną akcję, skrzętnie zaplanowaną. Potem zaczyna się zabawa w kotka i myszkę, próby odnalezienia butelek w domach i ogólnie jest zabawnie, w starym, dobrym, angielskim stylu. Humor specyficzny, ale jakże zabawny. Nie liczą się pojedyncze gagi, a film jako taki jest śmieszny.
3/5
The Ox-Bow Incident (1943) / Zdarzenie w Ox-Bow
Ambitny western z Henrym Fondą podejmujący sprawę samosądu i linczu. Pewien farmer zostaje zamordowany i mężczyźni z miasteczka ruszają złapać morderców i wykonać na nich wyrok. Udaje im się dorwać trzech podejrzanych typów, pewne poszlaki wskazują, że to oni byli sprawcami morderstwa, lecz nie ma żadnych niepodważalnych dowodów. Czy wyrok zostaje wykonany nie zdradzę, ale jakikolwiek by nie był, to wydźwięk filmu jest oczywisty - samosąd nie jest niczym dobrym. Jakkolwiek banalnie brzmi ten opis, film jest zupełnie niebanalny.
4/5
Download Zdarzenie w Ox-Bow
Leave Her to Heaven (1947) / Zostaw ją niebiosom
Piękna dziewczyna wychodzi za mąż za nie mniej pięknego mężczyznę. Kochają się całym sercem, lecz on ma niepełnosprawnego brata, któremu trzeba poświęcić dużo uwagi. Na początku nie przeszkadza jej to, lecz z czasem irytuje ją, że uwaga męża nie jest w całości skierowana na nią. Rozwiązuje ten problem w sposób drastyczny, lecz wyrastają kolejne problemy, z którymi radzi sobie nie mniej brutalnie. Czyste zło czy skrzywiona emocjonalnie kobieta? Ciekawa analiza psychologiczna bohaterki i naprawdę mocny film o intrygującej fabule.
4/5
Best Years of Our Lives (1946)
Po II wojnie światowej trójka weteranów wraca do Stanów Zjednoczonych i próbuje odnaleźć się w swoim życiu. Na pytanie co były żołnierz potrafi pracodawca uzyskuje odpowiedź: "Tylko zrzucać bomby", co nieszczególnie przyda się w pracy. Młody chłopak, który stracił obie ręce i bankier nie mogący odnaleźć się w normalnym świecie. Bardzo dobry, choć w ogólności wydał mi się bardzo banalny i ckliwy. Na uwagę zasługuje szczególnie historia pilota, którego zdradza żona, a on sam ma koszmary związane ze śmiercią przyjaciela.
3/5
Kind Hearts and Coronets (1949) / Szlachectwo zobowiązuje
Czarna komedia brytyjska o przecudownej intrydze. Potomek arystokratycznej rodziny, aby odziedziczyć tytuł, którego został pozbawiony musi zamordować 8 swoich krewniaków. Film nie ma jakichś szczególnych gagów, żartów sytuacyjnych, ale jako taki, w całości, jest absolutnie rozbrajający. Do tego Alec Guiness, który wcielił się w 9 ról - rewelacyjnie rozwiązane technicznie. Po prostu trzeba znać!
PS Alec Guiness grał m.in. Obi Wana w starych Gwiezdnych Wojnach. P.
4/5
Rio Grande (1950)
Absolutny klasyk westernów - Amerykanie tłuką się z Indianami. Jest Wayne, a reżyserem jest John Ford i chyba wiele więcej pisać nie trzeba. Miks spektakularnej akcji i małych lub dużych dramatów bohaterów. Film opiewający siłę charakteru, męstwo, honor i odwagę.
3/5
* - skala bez połówek.
wtorek, 7 grudnia 2010
niedziela, 24 października 2010
M, Sabotage, Adam's Rib, Mr. Smith Goes to Washington, It Happened One Night, On the Town, High Sierra i White Heat
Ze względu na brak dostępu do internetu w mieszkaniu zmuszony jestem zmienić formę bloga. Nie będą to już mini recenzje, a raczej recenzje mikro. Na dodatek wrzucane zbiorowo. Lepsze to niż nic.
M (1931)
Film Fritza Langa, niemieckiego reżysera, przedstawiciela niemieckiego ekspresjonizmu, M swoją premierę miał w 1931 roku. Opowiada on o dzieciobójcy, którego szuka policja, a także, co ciekawe, przestępcy. Okazuje się, że wzmożona aktywność władz przeszkadza rzezimieszkom w uprawianiu ich zawodu. Postanawiają zatem wziąć sprawy w swoje ręce i złapać zwyrodnialca, by znowu móc spokojnie prowadzić interesy. Jednak motywacją ich działań nie jest tylko pragnienie starego spokoju, czują również obowiązek wobec społeczeństwa - pozbyć się naprawdę groźnego przestępcy zabijającego niewinne dzieci. Film stawia ciekawe pytanie - czy przestępcy mogą sądzić innych przestępców?
Zaczyna się od porwania przez pana M kolejnej ofiary, po tym zdarzeniu w mieście zapanował prawdziwy chaos. Każdy staje się podejrzany, policja sprawdza wszystkie tropy i pracuje bez ustanku. Prawie pół filmu pokazuje działania aparatu ścigania, potem następuje świetne zestawienie dwóch scen. W jednej przy stole siedzą policjanci, zaś w drugiej przestępcy. Sceny przenikają się i uzupełniają, obie strony barykady chcą za wszelką cenę złapać mordercę. Film nieco przyspiesza, gdy pewien ślepiec kojarzy fakty i wskazuje bandziorom, kto jest M-em. Zaczyna się pościg, a pętla na szyi mordercy zaciska się. Cudownie oddany został jego strach i bezradność, gdy już prawie go mają. Film wieńczy scena, gdy przestępcy urządzają samosąd, lecz z pewnymi regułami - M ma obrońcę, a oni nie chcą go od razu zlińczować. Gdy jednak prawie do tego dochodzi, wkracza prawdziwa policja i na tym kończy się film.
W scenie procesu pada wiele argumentów za i przeciw karze śmierci. M okazueje się niepoczytalnym człowiekiem, któremu wewnętrzny głos każe zabijać, choć sam tego nie chce. Ta wewnętrzna siła jest na tyle mocna, że nie może jej się oprzec. Nieważne to jednak, gdyż uznanie go za niepoczytalnego sprawi, że trafi do kliniki, a stamtąd być może ucieknie czy nawet zostanie zwolniony, a wtedy zacznie znowu mordować. Wiara w zmianę, naprawę człowieka czy może 100% pewność w to, że już nigdy nie dopuści się zbrodni? Fundamentalna kwestia, na którą twórcy nie odpowiadają jednoznacznie. Przestępcy nie są ukazani w złym świetle, po prostu jest to jedna ze stron w dyskusji. Nieistotne jest w sumie czy zostanie zabity czy nie - ważniejsze dla twórców jest to, czy oddany zostanie w ręce prawdziwego sądu. Samosąd nie jest dobrym wyjściem zdaje się jest najważniejszym przesłaniem tego obrazu.
Od strony technicznej mamy do czynienia z dziełem niewiarygodnym. Cudowna kompozycja filmu, niesamowite ujęcia i gra aktorska. Drażnią jedynie piskliwe głosy i gdyby nie one to nic nie stałoby na przeszkodzie powiedzieć, że nie zestarzał się w ogóle. Aktualna tematyka, interesujący scenariusz, który nie pozwala oderwać wzroku od ekranu. Jeden z najważniejszych filmów tamtych lat, którego nie wypada nie znać.
4/5
Sabotage (1936) / Sabotaż
Sabotaż nakręcony w 1936 roku to już niemalże dojrzały Alfred Hitchcock. Film rozpoczyna ujęcie na definicję sabotażu ze słownika, zaś potem w całym Londynie nastaje ciemność. Okazuje się, że ktoś zasabotował elektrownię. Tym kimś jest nie kto inny, jak właściciel kina potrzebujący pieniędzy i działający na usługach tajemniczej organizacji. Następną jego akcją ma być wysadzenie cyrku, lecz detektyw siedzi mu na piętach, więc przestępca wysługuje się synem swojej żony. Skutek jest katastrofalny, a dalsze konsekwencje zaciskają pętlę na szyi antybohatera - zarozumiałego gbura.
Hitchcock w mistrzowski sposób buduje intrygę i grając na emocjach widza tworzy obraz, od którego trudno oderwać wzork. Można mu niestety zarzucić kilka niekonsekwencji, ale w ogólnym rozrachunku jest to obraz kompletny i bardzo dobry film. Kolejny raz główny zły zostaje ukarany, a kobieta również popełniająca zbrodnię - powiedzmy w afekcie - zostaje całkowicie uniewinniona i wraz z policjantem żyją zapewne długo i szczęśliwie. Podobnie było w bardzo dobrym, choć już nieco przestarzałym, Szantażu.
Film Sabotaż nie jest żadnym arcydziełem i właściwie nie ma w sobie nic, co czyniłoby z niego obraz w jakikolwiek sposób wyróżniający się. Dla fanów Hitcha pozycja obowiązkowa w dalszej kolejności, reszta może sobie odpuścić, choć te 75 minut to mile spędzony czas.
3/5
Adam's Rib (1949) / Żebro Adama
Małżeństwo prawników ściera się w sądzie. Ona broni kobietę, która usiłowała zabić zdradzającego ją męża, on ją oskarża. Na przemian ze scenami z sądu ukazane są zmieniające się relacje w domu, wieczorem. Na początku trzymają dystans do pracy, jednak z czasem dochodzi do konfliktu. Sprawa jest dobrym pretekstem do walki o równouprawnienie kobiet. Nie jest jednak tak, że Adam (on) jest szowinistą, zależy mu tylko na naprawdę sprawiedliwym wyroku, zaś Amanda (ona) stosując różne sztuczki nagina prawo, by wybronić klientkę. Film jest dosyć luźny, momenty na poważnie przeplatają się z luźną atmosferą relacji małżeńskich. Jednak nic głębszego z filmu właściwie nie wynika - po prostu miejmy zdrowy rozsądek i walcząc o coś spójrzmy najpierw na siebie. Odnosi się to aktualnie do np. wojujących gejów pragnących tolerancji samemu będąc nietolerancyjnymi itp. Film jest bardzo przyjemny w odbiorze. Odradzam oglądać w towarzystwie drugiej połówki, z którą w kwestii równouprawnienia ma się nieco odmienne zdanie (już nie chodzi o to czy oboje jesteście za, tylko o stosunek do obecnej sytuacji - czy równouprawnienie już jest czy nadal trzeba o nie walczyć?).
3/5
Mr. Smith Goes to Washington (1939) / Pan Smith jedzie do Waszyngtonu
Nieco mniej znany film Franka Capry Mr. Smith Goes to Washington to kolejny obraz o ponadczasowym wydźwięku. Tym razem nie skupia się na życiu jednostki, sensie jej życia, ale na ideałach budujących naród. Młody chłopak pełen ideałów zostaje wybrany do seantu, aby głosował jak mu każą, gdy dowiaduje się o tym zaczyna walczyć z pociągającymi za sznurki. Błyskawicznie go jednak oczerniają i chcą wyrzucić z senatu, ten jednak pod wpływem dziewczyny, która przypomina mu o Lincolnie, nie poddaje się. Capra w tak umiejętny sposób buduje więź między panem Smithem a widzem, że chyba tylko oglądając To wspaniałe życie (również tego reżysera) można podobnie się czuć. W obu filmach tytułową rolę gra James Stewart, który tworzy kreacje niezapomniane. Film Pan Smith jedzie do Waszyngtonu to jeden z bardziej inspirujących obrazów jakie kiedykolwiek widziałem. Jest to lekkie kino, zdecydowanie dla każdego, ale za tą lekkością kryje się cudowna, choć banalna, prawda. Nieważny jest jednak poziom banału, gdyż Capra tak manipuluje uczuciami widzów, że po seansie czujemy się lepszym człowiekiem.
Technicznie obraz nie do końca domaga, często krótkie sceny są poszatkowane ujęciami, niektóre nie zmieniają nic, po prostu było cięcie i kamera rusza z tego samego miejsca. Troszkę mnie to drażniło na początku, ale okazuje się, że w momencie gdy film rozkręcił się na dobre i zaczął emanować na przemian złą energią i dobrą, to kompletnie to nie przeszkadzało.
Oba filmy (ten i It's Wonderful Life) to absolutny kanon, który powinien znać każdy. Jedne z najprzyjemniejszych filmów jakie kiedykolwiek stworzono. Okazuje się, że film, który ogląda się wyśmienicie, płynie się przez niego, nie musi być prymitywny i prosty. Capra to taki Dickens filmowy, a nawet optymizm płynący z jego filmów jest jeszcze większy.
4/5
It Happened One Night (1934) / Ich noce
Kolejny dobry film Franka Capry ukoronowany zestawem oskarów w roku 1934. Tym razem nie jest to film o życiu, ideałach, a po prostu o miłości. Lekka komedia romantyczna o uciekającej do Nowego Jorku dziewczynie, której ojciec nie chce zgodzić się na jej ślub. Podczas ucieczki poznaje dziennikarza, za któym zdecydowanie nie przepada, ale jest na niego skazana. Z czasem rodzi się uczucie i wbrew przeciwnościom losu film kończy się dobrze. Banał jak cholera, ale zrobiony z wyczuciem i rewelacyjnymi kreacjami aktorskimi - szczególnie Clark Gable się wyróżnia. Jest to dobry film, ale zmęczony jestem już takimi banalnymi historyjkami (i nie lubię komedii romantycznych jakie by nie były).
4/5
On the Town (1949)
Głupawy musical o marynarzach przybijających do Nowego Jorku i mających 24 godziny czasu, nim muszą wrócić na okręt. Biegają i zwiedzają miasto, podbijają serca niewiast i tańcząc śpiewają oraz śpiewając tańczą. Romantyczne pioseneczki, trochę wesołych, ale żadna z nich nie dorównuje temu, co dzieje się w Singin' in the Rain, gdzie każdy z utworów wpada w ucho, nie wspominając o Wizard of Oz, gdzie do czynienia mamy z czymś więcej niż wesołymi piosenkami. On the Town to po prostu głupi musical dla niewymagających widzów. Oglądałem go między ciężkim, intelektualnym kinem, więc pewnie dlatego, gdy zobaczyłem te radosne wygłupy, to złapałem się za czoło i zamykając oczy pochyliłem głowę.
1/5
High Sierra (1941)
High Sierra to kolejny kryminał z niezawodnym Humphreyem Bogartem. Tym razem jest typowym bandytą, choć nie pozbawionym ludzkich uczuć. Po odsiedzeniu 8 lat więzienia Earl wraca do gry i od razu dostaje robotę przy obrabowaniu sejfu hotelowego. W międzyczasie poznaje kaleką dziewczynę, w której się zakochuje. Funduje jej operację, ta jednak kocha innego. Pozostaje mu jedynie kobieta-przestępca. Wszystko zmierza do nieuchronnego złego końca - spektakularny pościg w najwyższych górach Ameryki (komicznie przyspieszony) i Bogart dostający kulkę w łeb na finisz. Całkiem przyjemnie się to ogląda, ale nie jest to porywające widowisko. Daleko w tyle za tuzami gatunku.
3/5
White Heat (1949) / Biały żar
Brutalny przestępca ze swoją bandą rabują pociąg. Cody szybko zostaje osaczony przez gliniarzy, więc aby uniknąć komory gazowej przyznaje się do innego przestępstwa, za które wsadzają go na dwa lata. Policja podstawia mu do celi gliniarza pod przykrywką, który ma dowiedzieć się kto jest paserem. Cody jednak ucieka, ale wraz z Vicem (wtyczką policji) i kilkoma innymi mętami. Na początku równa rachunki z członkiem swojego gangu, który przywłaszczył sobie władzę i jego żonę. Na dodatek zabija matkę Cody'ego. Po wyrównaniu rachunków idą na całość - skok na prawie pół miliona. Powiodłoby się, gdyby nie Vic naprowadzający policję na trop. Dużo wątków, długa historia, ale zarazem bardzo spójna i dobrze wyważona. Świetnie nakreślony jest rys psychologiczny Cody'ego, którego nękają częste bóle głowy, jego miłość do matki i czysta brutalność. Ten film z pewnością wiele wniósł do nowej wersji Scarface'a, a wzorowany był na starej po części. Jest to kino znacznie nowocześniejsze i nie zestarzało się w ogóle. Bardzo dobry, mocny kryminał, mniej znany u nas film-noir, który warto poznać.
3/5
M (1931)
Film Fritza Langa, niemieckiego reżysera, przedstawiciela niemieckiego ekspresjonizmu, M swoją premierę miał w 1931 roku. Opowiada on o dzieciobójcy, którego szuka policja, a także, co ciekawe, przestępcy. Okazuje się, że wzmożona aktywność władz przeszkadza rzezimieszkom w uprawianiu ich zawodu. Postanawiają zatem wziąć sprawy w swoje ręce i złapać zwyrodnialca, by znowu móc spokojnie prowadzić interesy. Jednak motywacją ich działań nie jest tylko pragnienie starego spokoju, czują również obowiązek wobec społeczeństwa - pozbyć się naprawdę groźnego przestępcy zabijającego niewinne dzieci. Film stawia ciekawe pytanie - czy przestępcy mogą sądzić innych przestępców?
Zaczyna się od porwania przez pana M kolejnej ofiary, po tym zdarzeniu w mieście zapanował prawdziwy chaos. Każdy staje się podejrzany, policja sprawdza wszystkie tropy i pracuje bez ustanku. Prawie pół filmu pokazuje działania aparatu ścigania, potem następuje świetne zestawienie dwóch scen. W jednej przy stole siedzą policjanci, zaś w drugiej przestępcy. Sceny przenikają się i uzupełniają, obie strony barykady chcą za wszelką cenę złapać mordercę. Film nieco przyspiesza, gdy pewien ślepiec kojarzy fakty i wskazuje bandziorom, kto jest M-em. Zaczyna się pościg, a pętla na szyi mordercy zaciska się. Cudownie oddany został jego strach i bezradność, gdy już prawie go mają. Film wieńczy scena, gdy przestępcy urządzają samosąd, lecz z pewnymi regułami - M ma obrońcę, a oni nie chcą go od razu zlińczować. Gdy jednak prawie do tego dochodzi, wkracza prawdziwa policja i na tym kończy się film.
W scenie procesu pada wiele argumentów za i przeciw karze śmierci. M okazueje się niepoczytalnym człowiekiem, któremu wewnętrzny głos każe zabijać, choć sam tego nie chce. Ta wewnętrzna siła jest na tyle mocna, że nie może jej się oprzec. Nieważne to jednak, gdyż uznanie go za niepoczytalnego sprawi, że trafi do kliniki, a stamtąd być może ucieknie czy nawet zostanie zwolniony, a wtedy zacznie znowu mordować. Wiara w zmianę, naprawę człowieka czy może 100% pewność w to, że już nigdy nie dopuści się zbrodni? Fundamentalna kwestia, na którą twórcy nie odpowiadają jednoznacznie. Przestępcy nie są ukazani w złym świetle, po prostu jest to jedna ze stron w dyskusji. Nieistotne jest w sumie czy zostanie zabity czy nie - ważniejsze dla twórców jest to, czy oddany zostanie w ręce prawdziwego sądu. Samosąd nie jest dobrym wyjściem zdaje się jest najważniejszym przesłaniem tego obrazu.
Od strony technicznej mamy do czynienia z dziełem niewiarygodnym. Cudowna kompozycja filmu, niesamowite ujęcia i gra aktorska. Drażnią jedynie piskliwe głosy i gdyby nie one to nic nie stałoby na przeszkodzie powiedzieć, że nie zestarzał się w ogóle. Aktualna tematyka, interesujący scenariusz, który nie pozwala oderwać wzroku od ekranu. Jeden z najważniejszych filmów tamtych lat, którego nie wypada nie znać.
4/5
Sabotage (1936) / Sabotaż
Sabotaż nakręcony w 1936 roku to już niemalże dojrzały Alfred Hitchcock. Film rozpoczyna ujęcie na definicję sabotażu ze słownika, zaś potem w całym Londynie nastaje ciemność. Okazuje się, że ktoś zasabotował elektrownię. Tym kimś jest nie kto inny, jak właściciel kina potrzebujący pieniędzy i działający na usługach tajemniczej organizacji. Następną jego akcją ma być wysadzenie cyrku, lecz detektyw siedzi mu na piętach, więc przestępca wysługuje się synem swojej żony. Skutek jest katastrofalny, a dalsze konsekwencje zaciskają pętlę na szyi antybohatera - zarozumiałego gbura.
Hitchcock w mistrzowski sposób buduje intrygę i grając na emocjach widza tworzy obraz, od którego trudno oderwać wzork. Można mu niestety zarzucić kilka niekonsekwencji, ale w ogólnym rozrachunku jest to obraz kompletny i bardzo dobry film. Kolejny raz główny zły zostaje ukarany, a kobieta również popełniająca zbrodnię - powiedzmy w afekcie - zostaje całkowicie uniewinniona i wraz z policjantem żyją zapewne długo i szczęśliwie. Podobnie było w bardzo dobrym, choć już nieco przestarzałym, Szantażu.
Film Sabotaż nie jest żadnym arcydziełem i właściwie nie ma w sobie nic, co czyniłoby z niego obraz w jakikolwiek sposób wyróżniający się. Dla fanów Hitcha pozycja obowiązkowa w dalszej kolejności, reszta może sobie odpuścić, choć te 75 minut to mile spędzony czas.
3/5
Adam's Rib (1949) / Żebro Adama
Małżeństwo prawników ściera się w sądzie. Ona broni kobietę, która usiłowała zabić zdradzającego ją męża, on ją oskarża. Na przemian ze scenami z sądu ukazane są zmieniające się relacje w domu, wieczorem. Na początku trzymają dystans do pracy, jednak z czasem dochodzi do konfliktu. Sprawa jest dobrym pretekstem do walki o równouprawnienie kobiet. Nie jest jednak tak, że Adam (on) jest szowinistą, zależy mu tylko na naprawdę sprawiedliwym wyroku, zaś Amanda (ona) stosując różne sztuczki nagina prawo, by wybronić klientkę. Film jest dosyć luźny, momenty na poważnie przeplatają się z luźną atmosferą relacji małżeńskich. Jednak nic głębszego z filmu właściwie nie wynika - po prostu miejmy zdrowy rozsądek i walcząc o coś spójrzmy najpierw na siebie. Odnosi się to aktualnie do np. wojujących gejów pragnących tolerancji samemu będąc nietolerancyjnymi itp. Film jest bardzo przyjemny w odbiorze. Odradzam oglądać w towarzystwie drugiej połówki, z którą w kwestii równouprawnienia ma się nieco odmienne zdanie (już nie chodzi o to czy oboje jesteście za, tylko o stosunek do obecnej sytuacji - czy równouprawnienie już jest czy nadal trzeba o nie walczyć?).
3/5
Mr. Smith Goes to Washington (1939) / Pan Smith jedzie do Waszyngtonu
Nieco mniej znany film Franka Capry Mr. Smith Goes to Washington to kolejny obraz o ponadczasowym wydźwięku. Tym razem nie skupia się na życiu jednostki, sensie jej życia, ale na ideałach budujących naród. Młody chłopak pełen ideałów zostaje wybrany do seantu, aby głosował jak mu każą, gdy dowiaduje się o tym zaczyna walczyć z pociągającymi za sznurki. Błyskawicznie go jednak oczerniają i chcą wyrzucić z senatu, ten jednak pod wpływem dziewczyny, która przypomina mu o Lincolnie, nie poddaje się. Capra w tak umiejętny sposób buduje więź między panem Smithem a widzem, że chyba tylko oglądając To wspaniałe życie (również tego reżysera) można podobnie się czuć. W obu filmach tytułową rolę gra James Stewart, który tworzy kreacje niezapomniane. Film Pan Smith jedzie do Waszyngtonu to jeden z bardziej inspirujących obrazów jakie kiedykolwiek widziałem. Jest to lekkie kino, zdecydowanie dla każdego, ale za tą lekkością kryje się cudowna, choć banalna, prawda. Nieważny jest jednak poziom banału, gdyż Capra tak manipuluje uczuciami widzów, że po seansie czujemy się lepszym człowiekiem.
Technicznie obraz nie do końca domaga, często krótkie sceny są poszatkowane ujęciami, niektóre nie zmieniają nic, po prostu było cięcie i kamera rusza z tego samego miejsca. Troszkę mnie to drażniło na początku, ale okazuje się, że w momencie gdy film rozkręcił się na dobre i zaczął emanować na przemian złą energią i dobrą, to kompletnie to nie przeszkadzało.
Oba filmy (ten i It's Wonderful Life) to absolutny kanon, który powinien znać każdy. Jedne z najprzyjemniejszych filmów jakie kiedykolwiek stworzono. Okazuje się, że film, który ogląda się wyśmienicie, płynie się przez niego, nie musi być prymitywny i prosty. Capra to taki Dickens filmowy, a nawet optymizm płynący z jego filmów jest jeszcze większy.
4/5
It Happened One Night (1934) / Ich noce
Kolejny dobry film Franka Capry ukoronowany zestawem oskarów w roku 1934. Tym razem nie jest to film o życiu, ideałach, a po prostu o miłości. Lekka komedia romantyczna o uciekającej do Nowego Jorku dziewczynie, której ojciec nie chce zgodzić się na jej ślub. Podczas ucieczki poznaje dziennikarza, za któym zdecydowanie nie przepada, ale jest na niego skazana. Z czasem rodzi się uczucie i wbrew przeciwnościom losu film kończy się dobrze. Banał jak cholera, ale zrobiony z wyczuciem i rewelacyjnymi kreacjami aktorskimi - szczególnie Clark Gable się wyróżnia. Jest to dobry film, ale zmęczony jestem już takimi banalnymi historyjkami (i nie lubię komedii romantycznych jakie by nie były).
4/5
On the Town (1949)
Głupawy musical o marynarzach przybijających do Nowego Jorku i mających 24 godziny czasu, nim muszą wrócić na okręt. Biegają i zwiedzają miasto, podbijają serca niewiast i tańcząc śpiewają oraz śpiewając tańczą. Romantyczne pioseneczki, trochę wesołych, ale żadna z nich nie dorównuje temu, co dzieje się w Singin' in the Rain, gdzie każdy z utworów wpada w ucho, nie wspominając o Wizard of Oz, gdzie do czynienia mamy z czymś więcej niż wesołymi piosenkami. On the Town to po prostu głupi musical dla niewymagających widzów. Oglądałem go między ciężkim, intelektualnym kinem, więc pewnie dlatego, gdy zobaczyłem te radosne wygłupy, to złapałem się za czoło i zamykając oczy pochyliłem głowę.
1/5
High Sierra (1941)
High Sierra to kolejny kryminał z niezawodnym Humphreyem Bogartem. Tym razem jest typowym bandytą, choć nie pozbawionym ludzkich uczuć. Po odsiedzeniu 8 lat więzienia Earl wraca do gry i od razu dostaje robotę przy obrabowaniu sejfu hotelowego. W międzyczasie poznaje kaleką dziewczynę, w której się zakochuje. Funduje jej operację, ta jednak kocha innego. Pozostaje mu jedynie kobieta-przestępca. Wszystko zmierza do nieuchronnego złego końca - spektakularny pościg w najwyższych górach Ameryki (komicznie przyspieszony) i Bogart dostający kulkę w łeb na finisz. Całkiem przyjemnie się to ogląda, ale nie jest to porywające widowisko. Daleko w tyle za tuzami gatunku.
3/5
White Heat (1949) / Biały żar
Brutalny przestępca ze swoją bandą rabują pociąg. Cody szybko zostaje osaczony przez gliniarzy, więc aby uniknąć komory gazowej przyznaje się do innego przestępstwa, za które wsadzają go na dwa lata. Policja podstawia mu do celi gliniarza pod przykrywką, który ma dowiedzieć się kto jest paserem. Cody jednak ucieka, ale wraz z Vicem (wtyczką policji) i kilkoma innymi mętami. Na początku równa rachunki z członkiem swojego gangu, który przywłaszczył sobie władzę i jego żonę. Na dodatek zabija matkę Cody'ego. Po wyrównaniu rachunków idą na całość - skok na prawie pół miliona. Powiodłoby się, gdyby nie Vic naprowadzający policję na trop. Dużo wątków, długa historia, ale zarazem bardzo spójna i dobrze wyważona. Świetnie nakreślony jest rys psychologiczny Cody'ego, którego nękają częste bóle głowy, jego miłość do matki i czysta brutalność. Ten film z pewnością wiele wniósł do nowej wersji Scarface'a, a wzorowany był na starej po części. Jest to kino znacznie nowocześniejsze i nie zestarzało się w ogóle. Bardzo dobry, mocny kryminał, mniej znany u nas film-noir, który warto poznać.
3/5
sobota, 2 października 2010
1941 Citizan Kane (Obywatel Kane)
Tytuł - Citizen Kane
Tytuł polski - Obywatel Kane
Reżyseria - Orson Welles
Premiera - 5 września 1941
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 8.6, Filmweb 8.1
Gatunek - Dramat
Długość - 119 minut
Studio - RKO Radio Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały
Będzie bardzo krótko, bo raz że film oglądam kolejny raz (więc nie mogę napisać na świeżo), a dwa trudno mi o tym filmie cokolwiek pisać. Uważam ten obraz, ten debiut reżyserski Wellesa, za absolutne arcydzieło i największy film w całej historii kina. Arcydzieło niepodważalne i nie poddające się żadnej krytyce.
Fabuła w telegraficznym skrócie: magnat prasowy Kane na łożu śmierci powiedział "różyczka". Pismaki postanawiają, aby wzbogacić dodatek specjalny o Kane'ie, przeprowadzić śledztwo, cóż oznacza ta różyczka. Dziennikarz po kolei przeprowadza wywiady z bliskimi Kane'owi osobami i widz coraz bardziej odkrywa osobowość Kane'a. Odpowiedź na to, czym była (kim?) różyczka tylko pozornie zostaje podana widzowi na tacy. Nie będę tutaj interpretował tego obrazu.
Scenariusz był przełomowy, wielowątkowy i możliwy do interpretacji na wiele sposobów. Jednocześnie zaglądał głęboko w ludzką psychikę (rewolucyjna koncepcja od tyłu i klamrowa kompozycja). Dodajmy do tego mistrzowskie kreacje aktorów (Welles w roli Kane'a to jedna z najwspanialszych kreacji wszech czasów), rewolucyjny montaż, rewolucyjne ujęcia, rewolucyjna gra światłem - a wręcz cała realizacja jest rewolucyjna. Obywatel Kane to był przełom między starym kinem, a kinem nowoczesnym. Kino podzielić można na dwa okresy - przed Kane'em i po. Już nic po nim nie było takie same. Spróbujcie obejrzeć starszy film (sprzed Kane'a), a potem coś po Kane'ie, a wszystko stanie się dla was jasne, jaki wkład Welles z ekipą włożył w rozwój kinematografii. Nie jest to jednak tylko nowoczesne świecidełko, a obraz kompletny, mocny i nie pozwalający przejść obok siebie obojętnie. Wad jakichkolwiek brak. Brak znajomości tego obrazu równa się z mniej więcej z brakiem znajomości Wojny i pokoju Tołstoja. Ta sama ranga arcydzieła w swojej branży.
Moja ocena 5/5
Tytuł polski - Obywatel Kane
Reżyseria - Orson Welles
Premiera - 5 września 1941
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 8.6, Filmweb 8.1
Gatunek - Dramat
Długość - 119 minut
Studio - RKO Radio Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały
Będzie bardzo krótko, bo raz że film oglądam kolejny raz (więc nie mogę napisać na świeżo), a dwa trudno mi o tym filmie cokolwiek pisać. Uważam ten obraz, ten debiut reżyserski Wellesa, za absolutne arcydzieło i największy film w całej historii kina. Arcydzieło niepodważalne i nie poddające się żadnej krytyce.
Fabuła w telegraficznym skrócie: magnat prasowy Kane na łożu śmierci powiedział "różyczka". Pismaki postanawiają, aby wzbogacić dodatek specjalny o Kane'ie, przeprowadzić śledztwo, cóż oznacza ta różyczka. Dziennikarz po kolei przeprowadza wywiady z bliskimi Kane'owi osobami i widz coraz bardziej odkrywa osobowość Kane'a. Odpowiedź na to, czym była (kim?) różyczka tylko pozornie zostaje podana widzowi na tacy. Nie będę tutaj interpretował tego obrazu.
Scenariusz był przełomowy, wielowątkowy i możliwy do interpretacji na wiele sposobów. Jednocześnie zaglądał głęboko w ludzką psychikę (rewolucyjna koncepcja od tyłu i klamrowa kompozycja). Dodajmy do tego mistrzowskie kreacje aktorów (Welles w roli Kane'a to jedna z najwspanialszych kreacji wszech czasów), rewolucyjny montaż, rewolucyjne ujęcia, rewolucyjna gra światłem - a wręcz cała realizacja jest rewolucyjna. Obywatel Kane to był przełom między starym kinem, a kinem nowoczesnym. Kino podzielić można na dwa okresy - przed Kane'em i po. Już nic po nim nie było takie same. Spróbujcie obejrzeć starszy film (sprzed Kane'a), a potem coś po Kane'ie, a wszystko stanie się dla was jasne, jaki wkład Welles z ekipą włożył w rozwój kinematografii. Nie jest to jednak tylko nowoczesne świecidełko, a obraz kompletny, mocny i nie pozwalający przejść obok siebie obojętnie. Wad jakichkolwiek brak. Brak znajomości tego obrazu równa się z mniej więcej z brakiem znajomości Wojny i pokoju Tołstoja. Ta sama ranga arcydzieła w swojej branży.
Moja ocena 5/5
Etykiety:
dźwiękowy,
Joseph Cotten,
lata 1941-50,
Orson Welles,
Stany Zjednoczone
piątek, 1 października 2010
1950 In Lonely Place (Pustka)
Tytuł - In Lonely Place
Tytuł polski - Pustka
Reżyseria - Nicholas Ray
Premiera - 17 maja 1950
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 8.0, Filmweb 8.1
Gatunek - Dramat, Film-Noir, romans, thriller
Długość - 94 minuty
Studio - Columbia Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały
Kolejne wcielenie niezastąpionego Bogarta w rewelacyjnym dramacie z elementami charakterystycznymi dla filmu-noir. Dla odmiany Bogart, choć jest głównym bohaterem, jest nie do końca dobrym człowiekiem - ciążą na nim zarzuty zabójstwa.
Scenarzysta filmowy dostaje książkę, na której podstawie ma napisać scenariusz. Nie uśmiecha mu się czytać kolejnej śmieciowej powieści, więc prosi młodą szatniarkę z restauracji, by mu streściła scenariusz. Zaprasza ją do domu, gdzie podekscytowana panienka opowiada historię z książki. Pech chce, że po wyjściu od bohatera zostaje zamordowana. Scenarzysta staje się głównym podejrzanym, lecz piękna sąsiadka daje mu alibi. Szybko też zakochują się wzajemnie, jednak coś stoi pomiędzy nimi. Otóż Dix (Bogart) jest strasznym cholerykiem, bardzo szybko daje się sprowokować do bójek i wręcz nie panuje nad swoim gniewem. Sprawia to, że Laurel (Grahame) zaczyna podejrzewać go o zbrodnię na szatniarce. Nie wiadomo aż do samego końca, czy scenarzysta zabił, lecz jego zachowanie prowokuje widza, aby uznał go za zabójcę. Brakuje tylko motywu. Atmosfera cudownie się zagęszcza, a Laurel postanawia uciec od Diksa, co udaje mu się odkryć, więc jest nieźle wkurzony.
Cudowny scenariusz tego filmu sprawia, że ogląda się go z zapartym tchem. Z każdą minutą zaczynałem coraz bardziej wierzyć, że Dix zabił, ale z drugiej strony nie mogłem w to uwierzyć. Postać ma problem z okiełznaniem agresji, gdy coś go wkurzy, ale gdy jest w "normalnym" nastroju, to nic złego o nim powiedzieć nie można. Dlatego też wątpliwości narastają. Pięknie ukazano też tragedię Laurel, która naprawdę kocha Dixona, ale zarazem boi się go, bo wie, że w złości jest nie do opanowania. Po pewnej scenie na plaży, gdy wpadł we wściekłość i o mało nie spowodował wypadku samochodowego wszczął bójkę z kierowcą drugiego samochodu. Sięgnął nawet po kamień, by przypieczętować zwycięstwo, tylko dzięki Laurel zaniechał tego. W tym momencie bohaterka na serio zaczyna się bać Dixona, co podsyca komisarz pokazujący jego akta (bójki, bójki i jeszcze raz bójki) oraz jej masażystka, twierdząca, że to zły człowiek. Laurel jest w cul-de-sac, postanawia jednak zwiać. Co się okazuje - to warto byście zobaczyli samemu, jednak mimo łez jej decyzja była słuszna.
Bogart standardowo błyszczy, gdziekolwiek gra wypada rewelacyjnie. Aktor przez naprawdę wielkie A. Reszta też trzyma poziom i otrzymujemy dobrze zgrany film, którego największą zaletą jest scenariusz. Ciekawy i zaskakujący, do tego zaglądający w psychikę ludzi. Film zdecydowanie warty poznania.
Moja ocena 4/5
Tytuł polski - Pustka
Reżyseria - Nicholas Ray
Premiera - 17 maja 1950
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 8.0, Filmweb 8.1
Gatunek - Dramat, Film-Noir, romans, thriller
Długość - 94 minuty
Studio - Columbia Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały
Kolejne wcielenie niezastąpionego Bogarta w rewelacyjnym dramacie z elementami charakterystycznymi dla filmu-noir. Dla odmiany Bogart, choć jest głównym bohaterem, jest nie do końca dobrym człowiekiem - ciążą na nim zarzuty zabójstwa.
Scenarzysta filmowy dostaje książkę, na której podstawie ma napisać scenariusz. Nie uśmiecha mu się czytać kolejnej śmieciowej powieści, więc prosi młodą szatniarkę z restauracji, by mu streściła scenariusz. Zaprasza ją do domu, gdzie podekscytowana panienka opowiada historię z książki. Pech chce, że po wyjściu od bohatera zostaje zamordowana. Scenarzysta staje się głównym podejrzanym, lecz piękna sąsiadka daje mu alibi. Szybko też zakochują się wzajemnie, jednak coś stoi pomiędzy nimi. Otóż Dix (Bogart) jest strasznym cholerykiem, bardzo szybko daje się sprowokować do bójek i wręcz nie panuje nad swoim gniewem. Sprawia to, że Laurel (Grahame) zaczyna podejrzewać go o zbrodnię na szatniarce. Nie wiadomo aż do samego końca, czy scenarzysta zabił, lecz jego zachowanie prowokuje widza, aby uznał go za zabójcę. Brakuje tylko motywu. Atmosfera cudownie się zagęszcza, a Laurel postanawia uciec od Diksa, co udaje mu się odkryć, więc jest nieźle wkurzony.
Cudowny scenariusz tego filmu sprawia, że ogląda się go z zapartym tchem. Z każdą minutą zaczynałem coraz bardziej wierzyć, że Dix zabił, ale z drugiej strony nie mogłem w to uwierzyć. Postać ma problem z okiełznaniem agresji, gdy coś go wkurzy, ale gdy jest w "normalnym" nastroju, to nic złego o nim powiedzieć nie można. Dlatego też wątpliwości narastają. Pięknie ukazano też tragedię Laurel, która naprawdę kocha Dixona, ale zarazem boi się go, bo wie, że w złości jest nie do opanowania. Po pewnej scenie na plaży, gdy wpadł we wściekłość i o mało nie spowodował wypadku samochodowego wszczął bójkę z kierowcą drugiego samochodu. Sięgnął nawet po kamień, by przypieczętować zwycięstwo, tylko dzięki Laurel zaniechał tego. W tym momencie bohaterka na serio zaczyna się bać Dixona, co podsyca komisarz pokazujący jego akta (bójki, bójki i jeszcze raz bójki) oraz jej masażystka, twierdząca, że to zły człowiek. Laurel jest w cul-de-sac, postanawia jednak zwiać. Co się okazuje - to warto byście zobaczyli samemu, jednak mimo łez jej decyzja była słuszna.
Bogart standardowo błyszczy, gdziekolwiek gra wypada rewelacyjnie. Aktor przez naprawdę wielkie A. Reszta też trzyma poziom i otrzymujemy dobrze zgrany film, którego największą zaletą jest scenariusz. Ciekawy i zaskakujący, do tego zaglądający w psychikę ludzi. Film zdecydowanie warty poznania.
Moja ocena 4/5
Etykiety:
dźwiękowy,
Humphrey Bogart,
lata 1941-50,
Nicholas Ray,
Stany Zjednoczone
czwartek, 30 września 2010
1938 Bringing Up Baby (Drapieżne maleństwo)
Tytuł - Bringing Up Baby
Tytuł polski - Drapieżne maleństwo
Reżyseria - Howard Hawks
Premiera - 18 lutego 1938
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 8.1, Filmweb 8.0
Gatunek - Komedia
Długość - 102 minuty
Studio - RKO Radio Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały
Bringing Up Baby (po polsku to będzie: Drapieżne maleństwo) nazwałbym wprawką Cary'ego Granta do Arszenik i stare koronki (jedna z lepszych komedii absurdu). Mamy tu do czynienia z dziewczyną-zagładą, która co by nie zrobiła, to wpakuje głównego bohatera (Dra Huxleya) w tarapaty.
Zaczyna się niewinnie, Huxley pracuje w muzeum i aby skończyć szkielet brontozaura brakuje mu tylko jednej kości. Poza tym za kilka dni ma wziąć ślub, a i wybiera się na golfa z potencjalnym sponsorem, który być może wyłoży milion dolarów na rozwój muzeum. Pech chce, że spotyka tam Susan, która od samego początku komplikuje mu życie. Dodatkowo szybko się w nim zakochuje i próbuje go do siebie zwabić, a poza tym potrzebuje pomocy. Jej brat z Brazylii przysłał dla jej ciotki lamparta, zaś pies zakopał cenną kość. Ostatecznie wszyscy trafiają do paki, bo komisarz nie wierzy im, że polują na wspomniane zwierze, aż do momentu gdy same wkracza na komisariat, a za nim inne, które uciekło (z małą pomocą Susan) z samochodu wiozącego je do uśpienia. Przepraszam za ten chaotyczny opis, ale streścić tego filmu w sensowny sposób po prostu się nie da. Jeżeli znacie Arszenik..., to wiecie o co chodzi. Generalnie dzieje się dużo, ale zakończenie jest nieuniknione - Huxley również zakochuje się w Susan.
Film jest zakręcony, można by rzec postrzelony, ale przez to tak dobrze się go ogląda. Gagi są różne, głównie opierają się na pewności siebie dziewczyny, która jest strasznym niezdarą. Huxley z kolei to nieśmiały z początku, potem wkurzony, a na końcu zupełnie olewający wszystko, zdeterminowany tylko by odnaleźć zagubioną kość. Ta parka świetnie się uzupełnia tworząc niepowtarzalny klimat. Ten typ komedii Amerykanie nazwali screwball comedy. Dzieje się dużo, za dużo, absurd zaczyna gonić absurd, a gdy kolejna osoba uwierzy w "prawdę", to następne jej nie chcą wierzyć.
Film zagrany pierwszoligowo, trudno do czegokolwiek się od tej strony przyczepić. Uważam jednak, że w starciu z późniejszym Arszenikiem nie ma szans. Niektóre gagi zestarzały się, a piskliwy głos ciągle jęczącej i wkurzającej Huxleya Susan może irytować momentami. Jednak nie na długo, ale mimo wszystko.
Oklaski (na stojąco) dla lamparta, którego nie sposób nie polubić.*
Moja ocena 3.5/5
*Pisane na szybko, za co przepraszam.
Download, film do ściągnięcia
Tytuł polski - Drapieżne maleństwo
Reżyseria - Howard Hawks
Premiera - 18 lutego 1938
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 8.1, Filmweb 8.0
Gatunek - Komedia
Długość - 102 minuty
Studio - RKO Radio Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały
Bringing Up Baby (po polsku to będzie: Drapieżne maleństwo) nazwałbym wprawką Cary'ego Granta do Arszenik i stare koronki (jedna z lepszych komedii absurdu). Mamy tu do czynienia z dziewczyną-zagładą, która co by nie zrobiła, to wpakuje głównego bohatera (Dra Huxleya) w tarapaty.
Zaczyna się niewinnie, Huxley pracuje w muzeum i aby skończyć szkielet brontozaura brakuje mu tylko jednej kości. Poza tym za kilka dni ma wziąć ślub, a i wybiera się na golfa z potencjalnym sponsorem, który być może wyłoży milion dolarów na rozwój muzeum. Pech chce, że spotyka tam Susan, która od samego początku komplikuje mu życie. Dodatkowo szybko się w nim zakochuje i próbuje go do siebie zwabić, a poza tym potrzebuje pomocy. Jej brat z Brazylii przysłał dla jej ciotki lamparta, zaś pies zakopał cenną kość. Ostatecznie wszyscy trafiają do paki, bo komisarz nie wierzy im, że polują na wspomniane zwierze, aż do momentu gdy same wkracza na komisariat, a za nim inne, które uciekło (z małą pomocą Susan) z samochodu wiozącego je do uśpienia. Przepraszam za ten chaotyczny opis, ale streścić tego filmu w sensowny sposób po prostu się nie da. Jeżeli znacie Arszenik..., to wiecie o co chodzi. Generalnie dzieje się dużo, ale zakończenie jest nieuniknione - Huxley również zakochuje się w Susan.
Film jest zakręcony, można by rzec postrzelony, ale przez to tak dobrze się go ogląda. Gagi są różne, głównie opierają się na pewności siebie dziewczyny, która jest strasznym niezdarą. Huxley z kolei to nieśmiały z początku, potem wkurzony, a na końcu zupełnie olewający wszystko, zdeterminowany tylko by odnaleźć zagubioną kość. Ta parka świetnie się uzupełnia tworząc niepowtarzalny klimat. Ten typ komedii Amerykanie nazwali screwball comedy. Dzieje się dużo, za dużo, absurd zaczyna gonić absurd, a gdy kolejna osoba uwierzy w "prawdę", to następne jej nie chcą wierzyć.
Film zagrany pierwszoligowo, trudno do czegokolwiek się od tej strony przyczepić. Uważam jednak, że w starciu z późniejszym Arszenikiem nie ma szans. Niektóre gagi zestarzały się, a piskliwy głos ciągle jęczącej i wkurzającej Huxleya Susan może irytować momentami. Jednak nie na długo, ale mimo wszystko.
Oklaski (na stojąco) dla lamparta, którego nie sposób nie polubić.*
Moja ocena 3.5/5
*Pisane na szybko, za co przepraszam.
Download, film do ściągnięcia
Etykiety:
dźwiękowy,
Howard Hawks,
lata 1931-40,
Stany Zjednoczone
wtorek, 28 września 2010
1931 A nous la liberte! (Niech żyje wolność!)
Tytuł - À nous la liberté
Tytuł polski - Niech żyje wolność
Reżyseria - René Clair
Premiera - 18 grudnia 1931
Kraj - Francja
Ranking - IMDb 7.7, Filmweb 7.2
Gatunek - Komedia, musical
Długość - 104 minuty
Studio - Films Sonores Tobis
Język - Francuski
Kolor - Czarno-biały
Zupełnie nieznany w Polsce film francuskiej produkcji, trochę w stylu Chaplina, ale zarazem jedyny w swoim rodzaju. Mamy tu do czynienia z obrazem nad wyraz wiekowym, bo z roku 1931, a więc dokładnie wtedy, gdy Charles nakręcił Światła wielkiego miasta. Nie jest to zupełnie bez znaczenia, bo można znaleźć w obu obrazach wiele podobieństw. Nie zamierzam jednak się na tym skupiać, a jedynie zachęcić do lektury obu filmów pod tym kątem.
Film opowiada o losach dwóch więźniów, którzy planują ucieczkę. Niestety zwiać udaje się tylko jednemu (Louisowi) i szybko udaje mu się rozwinąć skrzydła na wolności. Zakłada wielką fabrykę, dzięki czemu dorabia się fortuny. Po jakimś czasie i drugi bohater (Emile) znajduje się na wolności i wpadając w tarapaty (za bardzo oglądając się na piękną panią) ukrywa się w fabryce. Potem wtapiając się w tłum pracowników znowu doigruje się i podczas kolejnej ucieczki trafia na dyrektora. Ten udaje, że nie poznaje kompana, lecz szybko stara przyjaźń rodzi się na nowo. Razem bawią się i próbują zeswatać wspomnianą panią z Emilem. Nie udaje im się to, bo ona kocha innego. Do tego dochodzi wątek szantażu Louisa przez starych znajomych z więzienia, by dał im kupę kasy, a w zamian nie wydadzą go, że zwiał z więzienia. Film kończy piękna scena ucieczki każdego przed każdym oraz jeszcze piękniejsza scena śpiewana, gdy Louis i Emile ruszają przed siebie, zaś pracownicy fabryki łowią ryby, grają w karty i kręgle, bo modernizacja zakładu sprawiła, że nie muszą pracować.
Film bardzo mi się spodobał, chociaż nie do końca przetrwał próbę czasu. Niektóre gagi są nieco infantylne i na siłę, ale generalnie mamy do czynienia raczej z nie nachalnym humorem. Czasem zdarzy się jakiś kopniak, głupia gonitwa czy przepychanka, ale nie razi to zbytnio. Są całkiem pomysłowe i dosyć naturalnie zrealizowane. Największą zaletą jest zakręcony scenariusz z bardzo ładnym zakończeniem. Troszkę słabo wypadają piosenki czasem śpiewane przez bohaterów, jednak, co zaskakujące, na końcu filmu, główny motyw nuciłem sobie pod nosem i prawie że śpiewałem razem z Emilem i Louisem. Również aktorzy spisali się dobrze, szczególnie Emile, a i oklaski za urodę dla Rolli France (zdjęcie czwarte). Troszkę scenografia sztuczna, ale nie jest dużo gorzej niż u Chaplina.
Jest to pozytywny film, który hołduje prawdziwej przyjaźni, której nie da się kupić za pieniądze. Propaguje też chwytanie dnia, luz i radość, a nie mechaniczne wykonywanie obowiązków czy żądzę pieniądza. Bohaterowie bez grosza przy duszy, w obdartych ciuchach idąc drogą nie wiadomo gdzie są naprawdę szczęśliwi, w przeciwieństwie do sztywnego kierownika czy Louisa, który nie spotkał jeszcze na nowo Emile'a. Bardzo spodobała mi się scena, gdy machiny same robią produkty, a między nimi siedzi dwóch pracowników i gra w karty, potem kamera pokazuje grających na placu w kręgle i tłum wędkarzy łowiących ryby w rzece, a potem najazd na tańczących na parkiecie. Jest to nieporównywalnie weselsze od wkręcaniu śrubek na taśmie produkcyjnej czy łapaniu jedzenia, podczas przerwy, który przesuwa się również po taśmie. Daleki jestem od doszukiwania się jakichś głębszych myśli zawartych w tym filmie, ich po prostu nie ma. Jedynie opisuję emocje, które wywołały te ładnie zrealizowane sceny. Film jest wesoły i na luzie. Odradzam doszukiwania się w nim lewackiej agitacji, bo jej tutaj nie ma. On ma po prostu wywołać uśmiech na twarzy widza i kilka razy, w moim przypadku, mu się to udało.
Mimo tych pozytywnych zdań powyżej nie jest to film, który mógłbym z czystym sumieniem polecić. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu może przypaść do gustu. Troszkę się zestarzał - gorzej znosi próbę czasu niż Chaplin. Warto wspomnieć, żeby dać punkt odniesienia, że jeżeli znacie i lubicie Tatiego (Jacques Tati), to À nous la liberté z pewnością się wam spodoba.
Moja ocena 3.5/5
Tytuł polski - Niech żyje wolność
Reżyseria - René Clair
Premiera - 18 grudnia 1931
Kraj - Francja
Ranking - IMDb 7.7, Filmweb 7.2
Gatunek - Komedia, musical
Długość - 104 minuty
Studio - Films Sonores Tobis
Język - Francuski
Kolor - Czarno-biały
Zupełnie nieznany w Polsce film francuskiej produkcji, trochę w stylu Chaplina, ale zarazem jedyny w swoim rodzaju. Mamy tu do czynienia z obrazem nad wyraz wiekowym, bo z roku 1931, a więc dokładnie wtedy, gdy Charles nakręcił Światła wielkiego miasta. Nie jest to zupełnie bez znaczenia, bo można znaleźć w obu obrazach wiele podobieństw. Nie zamierzam jednak się na tym skupiać, a jedynie zachęcić do lektury obu filmów pod tym kątem.
Film opowiada o losach dwóch więźniów, którzy planują ucieczkę. Niestety zwiać udaje się tylko jednemu (Louisowi) i szybko udaje mu się rozwinąć skrzydła na wolności. Zakłada wielką fabrykę, dzięki czemu dorabia się fortuny. Po jakimś czasie i drugi bohater (Emile) znajduje się na wolności i wpadając w tarapaty (za bardzo oglądając się na piękną panią) ukrywa się w fabryce. Potem wtapiając się w tłum pracowników znowu doigruje się i podczas kolejnej ucieczki trafia na dyrektora. Ten udaje, że nie poznaje kompana, lecz szybko stara przyjaźń rodzi się na nowo. Razem bawią się i próbują zeswatać wspomnianą panią z Emilem. Nie udaje im się to, bo ona kocha innego. Do tego dochodzi wątek szantażu Louisa przez starych znajomych z więzienia, by dał im kupę kasy, a w zamian nie wydadzą go, że zwiał z więzienia. Film kończy piękna scena ucieczki każdego przed każdym oraz jeszcze piękniejsza scena śpiewana, gdy Louis i Emile ruszają przed siebie, zaś pracownicy fabryki łowią ryby, grają w karty i kręgle, bo modernizacja zakładu sprawiła, że nie muszą pracować.
Film bardzo mi się spodobał, chociaż nie do końca przetrwał próbę czasu. Niektóre gagi są nieco infantylne i na siłę, ale generalnie mamy do czynienia raczej z nie nachalnym humorem. Czasem zdarzy się jakiś kopniak, głupia gonitwa czy przepychanka, ale nie razi to zbytnio. Są całkiem pomysłowe i dosyć naturalnie zrealizowane. Największą zaletą jest zakręcony scenariusz z bardzo ładnym zakończeniem. Troszkę słabo wypadają piosenki czasem śpiewane przez bohaterów, jednak, co zaskakujące, na końcu filmu, główny motyw nuciłem sobie pod nosem i prawie że śpiewałem razem z Emilem i Louisem. Również aktorzy spisali się dobrze, szczególnie Emile, a i oklaski za urodę dla Rolli France (zdjęcie czwarte). Troszkę scenografia sztuczna, ale nie jest dużo gorzej niż u Chaplina.
Jest to pozytywny film, który hołduje prawdziwej przyjaźni, której nie da się kupić za pieniądze. Propaguje też chwytanie dnia, luz i radość, a nie mechaniczne wykonywanie obowiązków czy żądzę pieniądza. Bohaterowie bez grosza przy duszy, w obdartych ciuchach idąc drogą nie wiadomo gdzie są naprawdę szczęśliwi, w przeciwieństwie do sztywnego kierownika czy Louisa, który nie spotkał jeszcze na nowo Emile'a. Bardzo spodobała mi się scena, gdy machiny same robią produkty, a między nimi siedzi dwóch pracowników i gra w karty, potem kamera pokazuje grających na placu w kręgle i tłum wędkarzy łowiących ryby w rzece, a potem najazd na tańczących na parkiecie. Jest to nieporównywalnie weselsze od wkręcaniu śrubek na taśmie produkcyjnej czy łapaniu jedzenia, podczas przerwy, który przesuwa się również po taśmie. Daleki jestem od doszukiwania się jakichś głębszych myśli zawartych w tym filmie, ich po prostu nie ma. Jedynie opisuję emocje, które wywołały te ładnie zrealizowane sceny. Film jest wesoły i na luzie. Odradzam doszukiwania się w nim lewackiej agitacji, bo jej tutaj nie ma. On ma po prostu wywołać uśmiech na twarzy widza i kilka razy, w moim przypadku, mu się to udało.
Mimo tych pozytywnych zdań powyżej nie jest to film, który mógłbym z czystym sumieniem polecić. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu może przypaść do gustu. Troszkę się zestarzał - gorzej znosi próbę czasu niż Chaplin. Warto wspomnieć, żeby dać punkt odniesienia, że jeżeli znacie i lubicie Tatiego (Jacques Tati), to À nous la liberté z pewnością się wam spodoba.
Moja ocena 3.5/5
Etykiety:
dźwiękowy,
Francja,
lata 1931-40,
Rene Clair
piątek, 24 września 2010
1950 Winchester '73
Tytuł - Winchester '73
Tytuł polski - Winchester '73
Reżyseria - Anthony Mann
Premiera - 12 lipca 1950
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 7.8, Filmweb 7.9
Gatunek - Western
Długość - 92 minut
Studio - Universal International Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały
Teraz coś z gatunku nie przez każdego lubianego - western. A szkoda, bo oferuje on dziesiątki wyśmienitych obrazów. Ta niechęć do filmów tego typu ma kilka źródeł - najważniejszym z nich jest częste emitowanie w telewizji westernów cukierkowych. To jest takich, gdzie historia jest banalna do bólu, jest jasny podział na dobrych i złych, a główny bohater walczy, by mieć święty spokój i móc żyć na farmie z kochającą żoną. John Wayne bardzo często grał w takich "przesłodzonych" filmach. Nie mam nic do nich, ale takie truizmy powtarzane w kółko zwyczajnie nudzą i obraz musi być naprawdę zrealizowany z pompą, aby mógł się wyróżnić.
Winchester '73 jest zdecydowanie inny. Jest to już western nowocześniejszy, który nieco odbiega od skostniałego schematu. Jest w nim wszystko, ale nie sprawia to, że mamy do czynienia z obrazem niespójnym. Reżyser w mistrzowski sposób połączył wątki i dał widzowi film kompletny.
Zaczyna się od turnieju strzeleckiego, w którym główną nagrodą jest limitowana broń - Winchester. Wygrywa go niejaki Lin, ale szybko traci, bo główny konkurent nie mógł się pogodzić z porażką. Bohater rusza z przyjacielem w pościg. Rzezimieszek jednak również szybko "gubi" broń - zdesperowany potrzebując naboi i innej broni musi oddać Winchester handlarzowi. Ten z kolei po nieudanym handlu z Indianami zmuszony jest oddać go wodzowi. Później ten traci go na rzecz... i tak dalej. Brzmi absurdalnie? Może i tak, ale scenariusz nie pozwala widzowi odetchnąć. W tle wątek lekko-miłosny (bez melodramatu) i kolejne jaskrawe postacie, które pojawiają się znikąd, a znikają jeszcze szybciej. Do tego należy dodać, że intryga nieco się zagęszcza i Lin nie ściga złodzieja tylko z powodu broni. Strzelanin jest trochę, również są pościgi, ale jest ich dokładnie tyle, ile być powinno, aby widz się nie znudził. To tło, ale jednocześnie świetnie zrealizowane.
Zdaje mi się, że główną zaletą tego filmu jest właśnie ta dynamiczna zmiana wątków i mnogość bohaterów. Film płynie jak rwąca rzeka, ale w żadnym stopniu widz nie może poczuć się zagubiony. Jak już wspominałem kilka razy - jest niewiarygodnie spójny.
Na oklaski zasługuje James Steward, który wcielił się w Lina. Pozostali aktorzy również spisali się na medal. Zarzut mogę mieć jedynie do nieco chaotycznej i troszkę dziwnej sceny, w której bandziory napadają na bank.
Zastanawiam się ile jest takich rewelacyjnych westernów, o których mało kto w Polsce słyszał. Okazuje się, że Winchester '73 jest prawie nierozpoznawalny, a w mojej opinii to obraz, który każdy zobaczyć powinien. Niezbadane są obszary starych amerykańskich filmów, są ich dziesiątki tysięcy, tysiące jest dobrych, a setki genialnych. O Winchesterze '73 chyba najwięcej powie napis na tytułowej broni:
Moja ocena 4/5
Tytuł polski - Winchester '73
Reżyseria - Anthony Mann
Premiera - 12 lipca 1950
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 7.8, Filmweb 7.9
Gatunek - Western
Długość - 92 minut
Studio - Universal International Pictures
Język - Angielski
Kolor - Czarno-biały
Teraz coś z gatunku nie przez każdego lubianego - western. A szkoda, bo oferuje on dziesiątki wyśmienitych obrazów. Ta niechęć do filmów tego typu ma kilka źródeł - najważniejszym z nich jest częste emitowanie w telewizji westernów cukierkowych. To jest takich, gdzie historia jest banalna do bólu, jest jasny podział na dobrych i złych, a główny bohater walczy, by mieć święty spokój i móc żyć na farmie z kochającą żoną. John Wayne bardzo często grał w takich "przesłodzonych" filmach. Nie mam nic do nich, ale takie truizmy powtarzane w kółko zwyczajnie nudzą i obraz musi być naprawdę zrealizowany z pompą, aby mógł się wyróżnić.
Winchester '73 jest zdecydowanie inny. Jest to już western nowocześniejszy, który nieco odbiega od skostniałego schematu. Jest w nim wszystko, ale nie sprawia to, że mamy do czynienia z obrazem niespójnym. Reżyser w mistrzowski sposób połączył wątki i dał widzowi film kompletny.
Zaczyna się od turnieju strzeleckiego, w którym główną nagrodą jest limitowana broń - Winchester. Wygrywa go niejaki Lin, ale szybko traci, bo główny konkurent nie mógł się pogodzić z porażką. Bohater rusza z przyjacielem w pościg. Rzezimieszek jednak również szybko "gubi" broń - zdesperowany potrzebując naboi i innej broni musi oddać Winchester handlarzowi. Ten z kolei po nieudanym handlu z Indianami zmuszony jest oddać go wodzowi. Później ten traci go na rzecz... i tak dalej. Brzmi absurdalnie? Może i tak, ale scenariusz nie pozwala widzowi odetchnąć. W tle wątek lekko-miłosny (bez melodramatu) i kolejne jaskrawe postacie, które pojawiają się znikąd, a znikają jeszcze szybciej. Do tego należy dodać, że intryga nieco się zagęszcza i Lin nie ściga złodzieja tylko z powodu broni. Strzelanin jest trochę, również są pościgi, ale jest ich dokładnie tyle, ile być powinno, aby widz się nie znudził. To tło, ale jednocześnie świetnie zrealizowane.
Zdaje mi się, że główną zaletą tego filmu jest właśnie ta dynamiczna zmiana wątków i mnogość bohaterów. Film płynie jak rwąca rzeka, ale w żadnym stopniu widz nie może poczuć się zagubiony. Jak już wspominałem kilka razy - jest niewiarygodnie spójny.
Na oklaski zasługuje James Steward, który wcielił się w Lina. Pozostali aktorzy również spisali się na medal. Zarzut mogę mieć jedynie do nieco chaotycznej i troszkę dziwnej sceny, w której bandziory napadają na bank.
Zastanawiam się ile jest takich rewelacyjnych westernów, o których mało kto w Polsce słyszał. Okazuje się, że Winchester '73 jest prawie nierozpoznawalny, a w mojej opinii to obraz, który każdy zobaczyć powinien. Niezbadane są obszary starych amerykańskich filmów, są ich dziesiątki tysięcy, tysiące jest dobrych, a setki genialnych. O Winchesterze '73 chyba najwięcej powie napis na tytułowej broni:
One in a Thousand
Jeden na tysiąc
Moja ocena 4/5
Etykiety:
Anthony Mann,
dźwiękowy,
lata 1941-50,
Stany Zjednoczone
środa, 22 września 2010
1932 Scarface (Człowiek z blizną)
Tytuł - Scarface
Tytuł polski - Człowiek z blizną
Reżyseria - Richard Rosson, Howard Hawks
Premiera - 9 kwietnia 1932
Kraj - Stany Zjednoczone
Ranking - IMDb 7.9, Filmweb 8.1
Gatunek - Kryminał, dramat, film-noir
Długość - 93 minut
Studio - The Caddo Company
Język - Angielski, włoski
Kolor - Czarno-biały
Człowieka z blizną zna każdy, choć trochę interesujący się filmami, jednak dzięki filmowi Briana De Palmy z Pacino w roli Tony'ego, a nie pierwowzorowi tego obrazu z 1932 roku. Zestawienie obu obrazów znajduje się na końcu recenzji.
Dzieło inspirowany jest życiem amerykańskiego gangstera Ala Capone. Nie jest to jednak wierna biografia, a mocno urozmaicony film gangsterski. Zaczyna się od zabójstwa trzymającego władzę na południowym wybrzeżu gangstera. Policja obawia się wojny gangów o przejęcie bezpańskiego teraz stołka - i ma rację. Do władzy dochodzi niejaki Johnny Lovo, który zlecił zabójstwo byłego szefa. Chce dobrze zorganizować strukturę swojej nielegalnej działalności (sprzedaż piwa do barów) oraz odpowiednio się ułożyć z północnym wybrzeżem, nie wchodząc w drogę bossowi tamtego terytorium. Wszystko byłoby dobrze dla Lovo, gdyby nie jego prawa ręka, gość od czarnej roboty - Antionio Camonte, czyli tytułowy człowiek z blizną. Tony nie patyczkuje się - nie boi się ani policji, ani gangu z północy i zaczyna im wchodzić w drogę, ku niezadowoleniu swojego szefa. Film ukazuje rośnięcie w siłę gangu i samego Scarface'a, który czuje się coraz bardziej bezkarny i rozprawia się ze wszystkimi stojącymi mu na drodze do pełnej władzy, pieniędzy i niejakiej Poppy - kobiety Lovo. W momencie, gdy ma już wszystko gubi go jego zazdrość o siostrę. Zabija swojego przyjaciela, który wziął z nią ślub, przez co w szybkim tempie sprowadza na siebie miecz Damoklesa.
Film jest ciężki, brutalny i dosłowny. Nie bez powodu miał problemy z cenzurą w Stanach Zjednoczonych i przełamał pewne tabu. Jest to panorama zastraszonego społeczeństwa amerykańskiego, które jest bezradne wobec gangsterów - przestroga, aby wziąć sprawy w swoje ręce, bo bandyci naprawdę nie są pozytywnymi osobnikami i bierność wobec ich panoszenia się do niczego dobrego nie doprowadzi.
Na uwagę zasługuje wiele pomysłowych scen, które budują specyficzny klimat. Strzelający karabin, a w tle wypadające kartki z kalendarza czy ujęcia z migoczącym napisem "The World is Yours". Te ostatnie oraz pewne kwestie Tony'ego nadają filmowi wymiar egzystencjalny, a raczej chcą powiedzieć, że człowiek, kimkolwiek by nie był, bardzo szybko może stać się kupą mięsa leżącą bezwładnie na ulicy. Nikt nie jest nieśmiertelny.
Człowiek z blizną jest typem, którego trudno polubić. Jest arogancki i pewny siebie, w żadnym stopniu widz nie kibicuje mu w walce z policją. Jest to zwyczajna szumowina, którą każdy życzyłby sobie widzieć z kulką w głowie lub co najmniej za kratami. Żądza władzy nigdy nie prowadzi do czegoś dobrego, a każda zbrodnia zostanie ukarana - to chcą nam przekazać twórcy. Zwracają się nawet na początku filmu do widzów, aby przestali przymykać oczy na przestępczość.
Aktorzy spisali się w mojej opinii na medal, a strzelaniny i pościgi wypadają nadzwyczaj realistycznie. Obraz bardzo dobrze przetrwał próbę czasu i z powodzeniem można go oglądać bez specjalnego nastawienia i przymykania oczu. Uważam jednak, że nie jest to film wybitny, jest to raczej mocny kryminał, niźli film psychologiczny czy dramat. Rozwój i upadek Tony'ego pokazane są w naiwny sposób, ale mimo to obraz godny jest polecenia.
Moja ocena - 3,5/5
Scarface z 1983 jest filmem kompletniejszym. Zawiera znacznie więcej wątków i w sposób zdecydowanie dokładniejszy prezentuje mentalność bohatera. Jest to jednocześnie film bardziej fantastyczny i przekoloryzowany, ale to wszystko jest zrobione z wyczuciem. Nie zamierzam jednak pisać tutaj porównawczej recenzji, a jedynie dać wyobrażenie o tym, jak bardzo oba filmy się od siebie różnią. Posługuję się datami zamiast tytułami.
- W 1932 akcja toczy się w Chicago w latach 30 - kapelusze i szaro-bure otoczenie. W 1983 w latach 80 na zachodnim wybrzeżu - skąpo odziane panienki i jaskrawe otoczenie.
- W 1932 o bohaterze wiemy, że jest Włochem, ale nic ponadto, w 1983 rozbudowano wątek jego pochodzenia - Kubańczyk, który za morderstwo na zlecenie wykupił wolność dla siebie i kumpla.
- W 1932 akcja toczy się wokół handlu piwa, a w 1983 handlu narkotykami.
- W 1932 Scarface rozprawia się z konkurencyjnym gangiem, a potem własnym szefem i przejmuje tym samym pełną władzę. W 1983 po zabiciu własnego szefa współpracuje on z baronem narkotykowym.
- W 1932 siostra po zabiciu jej męża nie strzela do Tony'ego, lecz pomaga mu. W 1983 strzela.
- W 1932 Tony ginie z rąk policji podczas próby ucieczki wykurzony z swojej twierdzy granatem gazowym. W 1983 ginie od strzału w plecy od wspomnianego barona narkotykowego uprzednio walcząc z jego bandziorami, przyjmując chyba z tysiąc kul i wykrzykując, że jest nieśmiertelny.
Jeszcze coś - istnieje alternatywne zakończenie filmu z 1932 roku. Tony po prostu nie próbuje uciec i zostaje skazany na karę śmierci przez powieszenie. Sędzia wygłasza mowę, aby Bóg miał w opiece jego duszę, a potem jest chaotyczna scena wykonania wyroku, na której nic nie widać i napisy końcowe. Dobrze, że użyto innego zakończenia.
Etykiety:
dźwiękowy,
Howard Hawks,
lata 1931-40,
Stany Zjednoczone
Subskrybuj:
Posty (Atom)