Tytuł - Ginrei no hate
Tytuł polski - Ślady na śniegu
Reżyseria - Senkichi Taniguchi
Premiera - 1947
Kraj - Japonia
Gatunek - Kryminał (noir)
Oto japoński film górski - czy można chcieć czegoś więcej? Ascetyczny sposób kręcenia + monumentalne góry = film doskonały. Do tego duet znanych aktorów: Shimura i Mifune, a za scenariuszem stoi po części Kurosawa - brzmi jak murowane arcydzieło. Nie jest to jednak film aspirujący do tego miana, bo to dosyć prosty kryminał. Trzech bandytów rabuje bank i uciekając przed policją trafiają w góry, a że zima, to niebezpiecznie. Dwóm z nich udaje się zbiec do oddalonego od świata schroniska, gdzie rezyduje starszy pan z wnuczką i znany alpinista. Bandyci muszą czekać, aż pogoda się poprawi, a gdy to następuje zmuszają alpinistę by ich przeprowadził trudną drogą górską ku wolności. Wszystko się komplikuje przez konflikt między bohaterami - jeden chce pomóc zranionemu alpiniście, a drugi za wszelką cenę uciekać.
Dosyć twardy klimat i dwóch gangsterów, którzy różnią się charakterami. Jeden widząc sielankowy klimat schroniska górskiego otwiera serce i dokonuje się w nim wewnętrzna przemiana. Drugi z kolei myśli tylko o forsie. Nie ma tutaj może jakichś głębokich psychologicznych starć, ale jest to "coś". Dzieło nie postarzało się znacznie, niektóre akcje z pistoletami nieco zbyt napompowane, ale już np. efekty lawiny czy wspinaczki całkiem realistyczne. Nie jak w filmie K2 czy innych hollywoodzkich ścierwach, gdzie alpiniści są niczym superbohaterowie. Można doczepić się do końcówki, nieco zbyt heroiczny czyn, ale da się to znieść. Sporo fajnych pomysłów - np. muzyka towarzysząca wizytom w schronisku, przyciemniane okulary Shimury czy jego ręka. Ma pewne zadatki ten film na stanie się kultowym, ale niestety został zapomniany. Szkoda, bo to porządne kino. Jest taki stary film amerykański High Sierra z Bogartem, nie wiem czemu ale Ginrei no hate mi ten film przypomina. Ma dzieło Taniguchiego pewne zabarwienie klasycznego noir, którym może było inspirowane, lecz i czuć ducha japońszczyzny.
Podobnie jak z Był sobie ojciec i tutaj chcę przetłumaczyć napisy. Za jakieś kilka dni oba "projekty" powinienem ukończyć.
środa, 4 marca 2015
niedziela, 1 marca 2015
1942 Chichi ariki - Był sobie ojciec (Y. Ozu)
Tytuł - Chichi ariki
Tytuł polski - Był sobie ojciec
Reżyseria - Yasujiro Ozu
Premiera - 1942
Kraj - Japonia
Gatunek - Dramat
Pierwszym filmem dźwiękowym pana Ozu był film Jedyny syn z 1936 roku. Dzieło, które równie dobrze mogłoby być nieme, bo tak ascetyczne w słowa. Ozu we wspaniały sposób operuje obrazem i emocjami postaci, czym zastępuje rozbudowane dialogi. Jego kino jest bardzo emocjonalne, ale nie ekspresywne. Emocje te są dawkowane w ubogi sposób, ale kryją za sobą bardzo wiele. Nie odczytując drobnych gestów bohaterów , widzowi ulatuje cały sens filmu. Po Jedynym synu Ozu nakręcił jeszcze Shukujo wa nani o wasureta ka (1937) oraz Bracia i siostry rodziny Toda (1941), które dokładniej omówię innym razem. W 1942 roku spod jego skrzydeł wyszedł kolejny mały, kameralny film - Był sobie ojciec to kino doskonale wpisujące się jeszcze we wczesny okres twórczości Japończyka. Mało słów, mało gestów, ale bagaż emocji za nimi ukryty ogromny.
Samotny wdowiec wychowuje syna. Porzuca pracę nauczyciela po wypadku jednego z jego uczniów i przenosi się na wieś. Syn zaczyna uczęszczać do nowej szkoły. Potem, by chodzić do kolejnej musi zamieszkać w internacie i rzadko widuje ojca, choć chciałby nadal z nim mieszkać. Później tata przenosi się do Tokio, aby znaleźć lepszą pracę, by móc opłacić nauki syna, któremu udaje się skończyć studia. Nadal jednak nie mogą mieszkać razem - ojciec pracuje w Tokio, a syn jest nauczycielem w innej miejscowości. Chciał on nawet przenieść się do stolicy, by zamieszkać z ojcem, ten jednak niechętnie odnosi się do tego pomysłu. Według niego każdy z nich ma swoją pracę i swoją powinność. Należy tę powinność spełniać z całych sił dla dobra innych, a nie patrzeć za swoimi indywidualnymi emocjami. Nie zdradzę zakończenia filmu, bo historia toczy się jeszcze nieco dalej i wypełniona jest pozornie błahymi wydarzeniami z życia bohaterów, lecz te błahostki kryją za sobą bardzo duży bagaż emocji.
Klimat jest powolny, lecz historia dzieje się szybko - są duże przeskoki czasowe i cały film opowiada o około 20 latach życia bohaterów. Jest to dzieło przekrojowe, ale powiedzieć śmiało można, że ten film zawiera całe życie człowieka. Miałem pewien moment, w którym bardzo żal było mi syna, który ciągle był odrzucany przez ojca, bo musi się uczyć. Czułem się tak, jakby ojciec po prostu nie chciał mieszkać z potomkiem. Niesłusznie - on po prostu całym sobą oddawał się swojej filozofii życia - pracuj ciężko na rzecz innych. Niekoniecznie chodzi o dobroczynność, ale o każdą czynność w swoim życiu, którą należy wykonywać najlepiej jak tylko się da. Trzeba być skoncentrowanym i próbować z całych sił. Czy jest to zarzucanie wędki czy praca w fabryce - nieważne. Należy całe życie toczyć całym sobą. Głęboki moralizatorski przekaz czyni z bohatera (wspaniale zagranego przez Chishu Ryu) wręcz nieskazitelną postać.
Wspaniale Ozu ukazał przemijanie życie i samotność bohaterów w świecie, ale ich nieszczęście jest niczym wobec wewnętrznej harmonii, którą udaje im się osiągać. Zwróciłem uwagę na pewien ciekawy wątek. Ciągle gdy tylko syn chciał mieszkać z ojcem coś ważniejszego im w tym przeszkadzało. Edukacja, potem praca, zdaje się rzeczy, które można obejść. To znaczy można potoczyć życie tak, aby pracować w tym samym mieście i mieszkać razem, jednak ojciec nie próbował tego za wszelką cenę robić. On nie zamierzał płynąć pod prąd, zatrzymywać rzeki życia, tylko podążać wraz z nurtem. Końcowe wydarzenia nieuniknione w życiu każdego, uświadomiły mi, że wcześniejsze rozłąki dla niego (ojca) była równie nieodwracalne.
Nie zauważyłem tego, ale gdy w jednym z opisów ktoś o tym wspomniał, to faktycznie rzuciło mi się w oczy. Film jest z 1942 i ma wątki pożądane przez władzę, tj. motyw ciężkiej pracy dla kraju bez względu na wszystko. Taka propagandówka. Może i były wpływy na Ozu, ale kompletnie nie czuć aby scenariusz w jakikolwiek sposób był modyfikowany na rzecz "propagowania ciężkiej roboty", po prostu to wszystko zgrywa się w jedną, spójną całość. Bardzo dobry film. Czy Ozu nakręcił jakiś dźwiękowy film, który nie byłby poruszający?
Pracuję nad przetłumaczeniem angielskich napisów na polski.
Tytuł polski - Był sobie ojciec
Reżyseria - Yasujiro Ozu
Premiera - 1942
Kraj - Japonia
Gatunek - Dramat
Pierwszym filmem dźwiękowym pana Ozu był film Jedyny syn z 1936 roku. Dzieło, które równie dobrze mogłoby być nieme, bo tak ascetyczne w słowa. Ozu we wspaniały sposób operuje obrazem i emocjami postaci, czym zastępuje rozbudowane dialogi. Jego kino jest bardzo emocjonalne, ale nie ekspresywne. Emocje te są dawkowane w ubogi sposób, ale kryją za sobą bardzo wiele. Nie odczytując drobnych gestów bohaterów , widzowi ulatuje cały sens filmu. Po Jedynym synu Ozu nakręcił jeszcze Shukujo wa nani o wasureta ka (1937) oraz Bracia i siostry rodziny Toda (1941), które dokładniej omówię innym razem. W 1942 roku spod jego skrzydeł wyszedł kolejny mały, kameralny film - Był sobie ojciec to kino doskonale wpisujące się jeszcze we wczesny okres twórczości Japończyka. Mało słów, mało gestów, ale bagaż emocji za nimi ukryty ogromny.
Samotny wdowiec wychowuje syna. Porzuca pracę nauczyciela po wypadku jednego z jego uczniów i przenosi się na wieś. Syn zaczyna uczęszczać do nowej szkoły. Potem, by chodzić do kolejnej musi zamieszkać w internacie i rzadko widuje ojca, choć chciałby nadal z nim mieszkać. Później tata przenosi się do Tokio, aby znaleźć lepszą pracę, by móc opłacić nauki syna, któremu udaje się skończyć studia. Nadal jednak nie mogą mieszkać razem - ojciec pracuje w Tokio, a syn jest nauczycielem w innej miejscowości. Chciał on nawet przenieść się do stolicy, by zamieszkać z ojcem, ten jednak niechętnie odnosi się do tego pomysłu. Według niego każdy z nich ma swoją pracę i swoją powinność. Należy tę powinność spełniać z całych sił dla dobra innych, a nie patrzeć za swoimi indywidualnymi emocjami. Nie zdradzę zakończenia filmu, bo historia toczy się jeszcze nieco dalej i wypełniona jest pozornie błahymi wydarzeniami z życia bohaterów, lecz te błahostki kryją za sobą bardzo duży bagaż emocji.
Klimat jest powolny, lecz historia dzieje się szybko - są duże przeskoki czasowe i cały film opowiada o około 20 latach życia bohaterów. Jest to dzieło przekrojowe, ale powiedzieć śmiało można, że ten film zawiera całe życie człowieka. Miałem pewien moment, w którym bardzo żal było mi syna, który ciągle był odrzucany przez ojca, bo musi się uczyć. Czułem się tak, jakby ojciec po prostu nie chciał mieszkać z potomkiem. Niesłusznie - on po prostu całym sobą oddawał się swojej filozofii życia - pracuj ciężko na rzecz innych. Niekoniecznie chodzi o dobroczynność, ale o każdą czynność w swoim życiu, którą należy wykonywać najlepiej jak tylko się da. Trzeba być skoncentrowanym i próbować z całych sił. Czy jest to zarzucanie wędki czy praca w fabryce - nieważne. Należy całe życie toczyć całym sobą. Głęboki moralizatorski przekaz czyni z bohatera (wspaniale zagranego przez Chishu Ryu) wręcz nieskazitelną postać.
Wspaniale Ozu ukazał przemijanie życie i samotność bohaterów w świecie, ale ich nieszczęście jest niczym wobec wewnętrznej harmonii, którą udaje im się osiągać. Zwróciłem uwagę na pewien ciekawy wątek. Ciągle gdy tylko syn chciał mieszkać z ojcem coś ważniejszego im w tym przeszkadzało. Edukacja, potem praca, zdaje się rzeczy, które można obejść. To znaczy można potoczyć życie tak, aby pracować w tym samym mieście i mieszkać razem, jednak ojciec nie próbował tego za wszelką cenę robić. On nie zamierzał płynąć pod prąd, zatrzymywać rzeki życia, tylko podążać wraz z nurtem. Końcowe wydarzenia nieuniknione w życiu każdego, uświadomiły mi, że wcześniejsze rozłąki dla niego (ojca) była równie nieodwracalne.
Nie zauważyłem tego, ale gdy w jednym z opisów ktoś o tym wspomniał, to faktycznie rzuciło mi się w oczy. Film jest z 1942 i ma wątki pożądane przez władzę, tj. motyw ciężkiej pracy dla kraju bez względu na wszystko. Taka propagandówka. Może i były wpływy na Ozu, ale kompletnie nie czuć aby scenariusz w jakikolwiek sposób był modyfikowany na rzecz "propagowania ciężkiej roboty", po prostu to wszystko zgrywa się w jedną, spójną całość. Bardzo dobry film. Czy Ozu nakręcił jakiś dźwiękowy film, który nie byłby poruszający?
Pracuję nad przetłumaczeniem angielskich napisów na polski.
Etykiety:
dźwiękowy,
Japonia,
lata 1941-50,
Yasujiro Ozu
Subskrybuj:
Posty (Atom)